„...Lecz nie wiedzą o tym, że najgorzej w
życiu to samotnym być...”
~Ryszard
Riedel
W szpitalu
spędziłam dwa tygodnie. Bite czternaście dni, w czasie których niemiłosiernie
się wynudziłam. Mama więcej się nie pojawiła, Bianca zadzwoniła do mnie kilka
razy, by zapytać, co u małego. O Andrew i Jessice nie wspomnę.
Na sali nie
było telewizora, trzy razy przeszłam wszystkie gry w swoim telefonie, a brak możliwości
rozerwania się na imprezie, przy alkoholu i jakichś "wspomagaczach", dawał
mi się we znaki. Umarłabym z nudów, gdyby nie Daniel.
Chłopak
odwiedzał nas prawie codziennie. Przyjeżdżał bez zapowiedzi, spędzał czas na
zabawie z Adamem, co umożliwiało mi zajęcie się sobą, na przykład wyjście do
sklepu czy wzięcie prysznica. Z początku bardzo mnie to dziwiło, trochę
krępowało, ale nie miałam odwagi spytać, dlaczego to wszystko robi. Byłam mu
wdzięczna za pomoc i cieszyło mnie, że ktoś w końcu zainteresował się mną i
Adamem, a znając mnie, szybko bym to wszystko spieprzyła, gdybym tylko zaczęła
drążyć temat. Wolałam milczeć.
O dziwo, Daniel
dużo mówił. Opowiadał o studiach, swoich zainteresowaniach, pytał o mnie, moje
życie. Chciał wiedzieć naprawdę wszystko, a jednocześnie potrafił poprowadzić
rozmowę tak, że nie wychodził ani na nachalnego, ani na ciekawskiego. Odnosiłam
wrażenie, że nie pyta też z czystej uprzejmości. Wręcz przeciwnie – wydawało mi
się, że jego to naprawdę obchodzi.
– Czym się
interesujesz? – spytał podczas jednej z wizyt.
Siedziałam na
łóżku, karmiąc małego mlekiem modyfikowanym. Nie przerywając czynności, wciąż
wpatrując się w butelkę, z której powoli znikała biała ciecz, wzruszyłam
ramionami.
– Niczym –
mruknęłam.
– Daj spokój. Każdy
się czymś interesuje – rzucił ze śmiechem.
Kątem oka
widziałam, że wpatruje się to we mnie, to w małego. Siedział okrakiem na
krześle, a ręce swobodnie opierał na oparciu, które znajdowało się między jego
nogami. Delikatnie podniosłam wzrok. Tego dnia pierwszy raz miał na sobie
jeansy, sportowe buty, a na luźną bluzę z kapturem narzucił skórzaną kurtkę.
Gdybym zobaczyła go tak na ulicy, w życiu bym go nie poznała!
Ponownie
wzruszyłam ramionami.
– Ja nie.
Daniel uniósł
brwi.
– Amelia! Nie
spodziewam się, że powiesz, że lubisz czytać książki, ale…
– Dlaczego? –
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– A lubisz
czytać?
– Nie.
Ponownie
wróciłam do obserwowania jedzącego Adama. Kilka sekund później malec przestał
pić, więc odstawiłam butelkę na stolik nocny i wytarłam usta malca tetrową
pieluchą. Daniel podniósł się z krzesła i wziął ode mnie Adama, po czym włożył
go do łóżeczka.
Wrócił na
krzesło i wpatrzył się we mnie wyczekująco.
Problem polegał
na tym, że naprawdę nie miałam żadnego hobby. Nie lubiłam czytać, nie
interesowałam się modą, gotowanie nie sprawiało mi większej przyjemności, nie
umiałam śpiewać. Imprezowanie raczej nie było powszechnie postrzegane jako
hobby, a to było jedyne, co sprawiało mi przyjemność, co lubiłam robić i co
wychodziło mi dobrze (tak mi się zawsze wydawało).
Jedynym, co
przychodziło mi do głowy, był taniec. Od dziecka chciałam tańczyć, oglądałam
wszystkie programy taneczne nadawane w telewizji i filmiki na YouTube, które
tego dotyczyły. Czułam się świetnie, kiedy miałam okazję choćby pobujać się w
rytm muzyki. Ale czy mogłam nazwać to swoim "hobby", skoro nie
robiłam niczego więcej w tym zakresie prócz skakania w pokoju i okupywania
parkietów w klubach?
– Okej, nie
będę nalegał… – Daniel uniósł ręce w geście poddania się.
– Lubię tańczyć
– powiedziałam nagle.
Skrzywiłam się
i spuściłam wzrok, zdając sobie sprawę z tego, co zrobiłam. Nigdy nikomu o tym
nie mówiłam. Nawet Jess nie miała pojęcia, że lubię tańczyć. Kiedy oglądałyśmy
razem programy taneczne sądziła, że robię to dla zabawy, żeby pośmiać się z
aktorek i ponapalać na przystojnych, wysokich latynoamerykańskich tancerzy.
– Naprawdę?
– Ale nie znam
się na tym – dodałam szybko.
Daniel pokiwał
głową w lekkim zamyśleniu.
– Naprawdę się
cieszę, że wróciłaś i nie muszę już siedzieć z tą głupią wywłoką!
– Ciociu!
– No i
oczywiście twój synek jest już zdrowy. To dobrze, że jest zdrowy – dodała
szybko panna Brittany.
Uśmiechnęłam
się do niej ponad głową Daniela, który, próbując zabić ciotkę spojrzeniem,
wywoływał u starszej pani śmiech. Zebrałam ze stołu brudne naczynia i wyszłam
do kuchni.
Pierwszy dzień
w pracy mijał pod znakiem narzekań starszej pani na Dominique, która
dotrzymywała jej towarzystwa w czasie mojej nieobecności. Już przed południem
usłyszałam sporo epitetów, które miały mi zobrazować ogrom cierpienia, jakie
przeżywała przez ostatnie dwa tygodnie panna Brittany. Jednak gdy w domu nie
było Daniela, wyzwiska nie robiły na mnie większego wrażenia. Dopiero gdy
doszło do nich oburzenie chłopaka, zrobiło się śmiesznie.
Wsłuchując się
w wymianę zdań między panną Brittany i Danielem, wstawiłam naczynia do
zmywarki. Ich kłótnie wyglądały zupełnie inaczej niż w moim domu: brakowało
przekleństw, trzaskania drzwiami, rękoczynów. Właściwie, ich kłótnie powinnam raczej
nazywać "przekomarzaniem się", bo zaraz po nich wracali do
normalności i uśmiechali się do siebie.
Chciałabym, żeby
taka atmosfera panowała w moim domu…
Z zamyślenia
wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Właściwie ucieszyło mnie to ogromnie, bo zdałam
sobie sprawę z tego, że we własnej głowie chrzanię głupoty! Użalałam się nad
sytuacją w swoim domu, a przecież jeszcze kilka tygodni temu miałam go gdzieś!
Powinnam mieć to gdzieś, w końcu i tak nie bywałam w nim często! Nie obchodziło
mnie to, czy Bianca i Andrew się kłócą i iloma talerzami będą w siebie rzucać!
Fosterowie byli szczęśliwi? Kogo to obchodziło, to było ich życie, nie moje!
Wyszłam z
kuchni, wycierając ręce w kuchenny ręcznik. Bez większego zastanowienia
otworzyłam drzwi, przed którymi ktoś niezwykle się niecierpliwił, bo dzwonek
odezwał się po raz kolejny, o wiele dłużej i głośniej.
Wysoka,
szczupła blondynka o jasnej i czystej cerze niemal natychmiast odepchnęła mnie
od drzwi, wchodząc do środka bez zaproszenia. Nawet nie starałam się kryć oburzenia,
gdy Dominique posłała mi pełen politowania złośliwy uśmiech, mierząc mnie
powolnym spojrzeniem i zatrzymując wzrok na ręczniku, na którym z całej siły
zacisnęłam pięść.
Ta wypacykowana
lala nie miałaby ze mną szans, gdybyśmy tylko wyszły na zewnątrz. A naprawdę
miałam wielką ochotę wyprowadzić ją na dwór i natychmiast rzucić się do niej z
pazurami. Niestety, właśnie w momencie gdy otwierałam usta, by rzucić
plastikowej lalce wyzwanie, do korytarza wyszedł Daniel.
Wyglądał na
naprawdę zdziwionego obecnością swojej dziewczyny. Zamrugał gwałtownie, jakby
nie wierząc w to, co widzi. Dominique natychmiast oderwała ode mnie wzrok, po
czym uśmiechnęła się, ukazując rząd równych, białych zębów. Wyciągnęła ramiona
w stronę swojego chłopaka, powoli podeszła do niego, by ucałować go na
powitanie.
– Miałem po
ciebie przyjechać za dwie godziny – powiedział Daniel, gdy blond żmija
wyciągnęła język z jego gardła.
– Też się
cieszę, że cię widzę… – westchnęła.
W jej głosie
było tyle nienaturalnej słodkości, tyle ukrytego jadu… Daniel tego nie
zauważał. W tym momencie jednak nie wyglądał nawet jakby ta słodycz na niego
działała. Z nieodgadnioną miną przeniósł poważne spojrzenie na mnie. To było to
samo puste, nieprzeniknione i trochę smutne spojrzenie, które znałam z początku
pracy w domu panny Brittany. Nie było w nim absolutnie niczego, co kojarzyłam z
jego wizytami w szpitalu.
– Idź na górę…
Będę za godzinę – powiedział sucho do Dominique, a na mnie znacząco skinął
głową, bym wyszła z korytarza.
Była piętnasta
i, jak się umówiliśmy, miałam właśnie kończyć pracę. Daniel nie miał więcej
zajęć w tym dniu, a mama i Bianca szły do pracy na osiemnastą, więc chciałam
wrócić do domu wcześniej, żeby zająć się Adamem. Rano Daniel zaoferował, że
odwiezie mnie do domu. Pewnie dlatego umówił się z Dominique na siedemnastą.
Odłożyłam
ścierkę na blat w kuchni i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Niepostrzeżenie
przemknęłam do salonu, mijając stojącą w korytarzu parę, której spojrzeniem
nawet nie zaszczyciłam.
Panna Brittany
siedziała w swoim fotelu. Wpatrywała się w okno, ale wiedziałam, że nadstawia
uszu, by podsłuchać rozmowę z korytarza. Cicho usiadłam na kanapie, chowając do
torebki telefon, a przy okazji również wytężyłam słuch.
– Przestań.
Wrócę za godzinę. Poczekaj u mnie – mówił przyciszonym głosem Daniel, chociaż i
tak było słychać go bardzo wyraźnie.
– To jakiś
kiepski żart, prawda? – wycedziła dziewczyna, nawet nie starając się stłumić
złości.
– Nie. Odwiozę
Amelię do domu, zobaczymy się później.
– Odwozisz
służbę do domu!? – wykrzyknęła z wściekłością Dominique.
Gwałtownie
podniosłam się z kanapy. Ta blond wywłoka właśnie nazwała mnie służbą!
– Amelia nie
jest w tym domu służącą. Opiekuje się ciocią. – W głosie chłopaka pojawiła się
lekka złość. – Zresztą, nie będę z tobą kontynuował tej dyskusji! Zostajesz czy
wychodzisz?
Głośne
tupnięcie obcasem o drewnianą podłogę rozniosło się po korytarzu. Sekundę
później mnie i pannę Brittany dobiegł odgłos wymierzanego policzka, a zaraz
potem Dominique pomknęła na piętro.
Jessica, leżąc
wygodnie na moim łóżku, popijała tanie wino prosto z butelki. Od czasu do czasu
spoglądała sceptycznie w moją stronę. Wyglądała, jakby zbierała słowa, jednak
łatwiej było mi wierzyć, że jest już nieco zamroczona kolejną porcją alkoholu.
Trochę
żałowałam tego, że opowiedziałam jej o tym, co stało się w domu Fosterów. Wprawdzie
nie wyśmiała mnie ani nie ubliżała moim pracodawcom, czego obawiałam się
najbardziej, jednak czułam, że komentarze zaraz nadejdą. W jej brązowych,
podkreślonych grubą czarną kreską oczach widziałam dziwny błysk.
Rozsiadłam się
na obrotowym krześle, nogi oparłam o biurko, które niegdyś służyło mi do nauki,
a teraz było jedynie składowiskiem dziecięcych kosmetyków, które mama kazała mi
wcierać w Adama. Kątem oka, bez zastanowienia, spojrzałam w stronę łóżeczka, w
którym spał mały.
Nie wiedziałam,
dlaczego to zrobiłam, ale wiedziałam, kiedy robić to zaczęłam. Przed pobytem w
szpitalu nigdy nie zaglądałam do łóżeczka małego, gdy spał. Nie obchodziło
mnie, jak wygląda, czy aby na pewno śpi… Skoro był cicho, wszystko musiało być
w porządku, a ja miałam czas dla siebie. Dopiero w szpitalu spoglądanie w
stronę łóżeczka stało się moim nowym, dziwnym nawykiem. Czasem łapałam się na
tym, że przykrywałam Adama kołderką albo zupełnie bez zastanowienia głaskałam
go po głowie. To było dziwne…
– Lecisz na
niego – powiedziała w końcu Jess, odstawiając pustą butelkę po winie na
podłogę. – Definitywnie na niego lecisz.
– Co!?
Nieprawda! – wykrzyknęłam niemal automatycznie.
– Albo on leci na
ciebie.
Wymownie
popukałam się palcem w czoło, chcąc dać Jessice do zrozumienia, co sądzę o jej
pomyśle.
Daniel był
przystojnym, dobrze ułożonym, dojrzałym mężczyzną. Był miłym facetem z ciekawą
osobowością. Był cichy, tajemniczy, opiekuńczy. Miał dobre serce, potrafił
zająć się Adamem. Pomógł mi, gdy tego potrzebowałam.
To wszystko
mogło być w pewnym sensie pociągające i to naprawdę mocno.
Jednak Daniel
Foster był moim szefem. Zajętym chłopakiem spoza mojej ligi, zupełnie
nieosiągalnym studentem prawa. Mógł być co najwyżej moim skrytym marzeniem.
Miał swoją pustą blond wywłokę, którą chyba kochał, skoro ją znosił. Co z tego,
że go spoliczkowała! Byłam pewna, że już jej wybaczył. Pewnie w momencie, gdy
ja rozmyślałam o nim, on uprawiał z nią dziki, pustacki seks.
Daniel Foster
mógł mieć wszystko, czego tylko by sobie zażyczył. Mógł mieć każdą. Dlaczego
miałby polecieć na mnie?
– Myślisz o
nim! – wykrzyknęła Jess, podnosząc się z łóżka.
– Oczywiście –
warknęłam zniesmaczona. – Właśnie wyobraziłam sobie, jak uprawia seks z tą
pustą lalką.
Jessica
zaśmiała się, robiąc minę, jakby ją to zniesmaczyło, po czym zaczęła opowiadać
o tym, jak ona wyobraża sobie seks Daniela z Dominique. Mówiła jak blondynka
miałaby przyciągać go do siebie za krawat… Jak on miałby rzucić ją na łóżko… Nie
szczędziła pikantnych szczegółów, a wszystko brzmiało, jakby wymyślała
scenariusz do taniego filmu porno.
Zrobiło mi się
niedobrze…