sobota, 11 maja 2013

Rozdział 7


„...Lecz nie wiedzą o tym, że najgorzej w życiu to samotnym być...”
~Ryszard Riedel

W szpitalu spędziłam dwa tygodnie. Bite czternaście dni, w czasie których niemiłosiernie się wynudziłam. Mama więcej się nie pojawiła, Bianca zadzwoniła do mnie kilka razy, by zapytać, co u małego. O Andrew i Jessice nie wspomnę.
Na sali nie było telewizora, trzy razy przeszłam wszystkie gry w swoim telefonie, a brak możliwości rozerwania się na imprezie, przy alkoholu i jakichś "wspomagaczach", dawał mi się we znaki. Umarłabym z nudów, gdyby nie Daniel.
Chłopak odwiedzał nas prawie codziennie. Przyjeżdżał bez zapowiedzi, spędzał czas na zabawie z Adamem, co umożliwiało mi zajęcie się sobą, na przykład wyjście do sklepu czy wzięcie prysznica. Z początku bardzo mnie to dziwiło, trochę krępowało, ale nie miałam odwagi spytać, dlaczego to wszystko robi. Byłam mu wdzięczna za pomoc i cieszyło mnie, że ktoś w końcu zainteresował się mną i Adamem, a znając mnie, szybko bym to wszystko spieprzyła, gdybym tylko zaczęła drążyć temat. Wolałam milczeć.
O dziwo, Daniel dużo mówił. Opowiadał o studiach, swoich zainteresowaniach, pytał o mnie, moje życie. Chciał wiedzieć naprawdę wszystko, a jednocześnie potrafił poprowadzić rozmowę tak, że nie wychodził ani na nachalnego, ani na ciekawskiego. Odnosiłam wrażenie, że nie pyta też z czystej uprzejmości. Wręcz przeciwnie – wydawało mi się, że jego to naprawdę obchodzi.
– Czym się interesujesz? – spytał podczas jednej z wizyt.
Siedziałam na łóżku, karmiąc małego mlekiem modyfikowanym. Nie przerywając czynności, wciąż wpatrując się w butelkę, z której powoli znikała biała ciecz, wzruszyłam ramionami.
– Niczym – mruknęłam.
– Daj spokój. Każdy się czymś interesuje – rzucił ze śmiechem.
Kątem oka widziałam, że wpatruje się to we mnie, to w małego. Siedział okrakiem na krześle, a ręce swobodnie opierał na oparciu, które znajdowało się między jego nogami. Delikatnie podniosłam wzrok. Tego dnia pierwszy raz miał na sobie jeansy, sportowe buty, a na luźną bluzę z kapturem narzucił skórzaną kurtkę. Gdybym zobaczyła go tak na ulicy, w życiu bym go nie poznała!
Ponownie wzruszyłam ramionami.
– Ja nie.
Daniel uniósł brwi.
– Amelia! Nie spodziewam się, że powiesz, że lubisz czytać książki, ale…
– Dlaczego? – Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– A lubisz czytać?
– Nie.
Ponownie wróciłam do obserwowania jedzącego Adama. Kilka sekund później malec przestał pić, więc odstawiłam butelkę na stolik nocny i wytarłam usta malca tetrową pieluchą. Daniel podniósł się z krzesła i wziął ode mnie Adama, po czym włożył go do łóżeczka.
Wrócił na krzesło i wpatrzył się we mnie wyczekująco.
Problem polegał na tym, że naprawdę nie miałam żadnego hobby. Nie lubiłam czytać, nie interesowałam się modą, gotowanie nie sprawiało mi większej przyjemności, nie umiałam śpiewać. Imprezowanie raczej nie było powszechnie postrzegane jako hobby, a to było jedyne, co sprawiało mi przyjemność, co lubiłam robić i co wychodziło mi dobrze (tak mi się zawsze wydawało).
Jedynym, co przychodziło mi do głowy, był taniec. Od dziecka chciałam tańczyć, oglądałam wszystkie programy taneczne nadawane w telewizji i filmiki na YouTube, które tego dotyczyły. Czułam się świetnie, kiedy miałam okazję choćby pobujać się w rytm muzyki. Ale czy mogłam nazwać to swoim "hobby", skoro nie robiłam niczego więcej w tym zakresie prócz skakania w pokoju i okupywania parkietów w klubach?
– Okej, nie będę nalegał… – Daniel uniósł ręce w geście poddania się.
– Lubię tańczyć – powiedziałam nagle.
Skrzywiłam się i spuściłam wzrok, zdając sobie sprawę z tego, co zrobiłam. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Nawet Jess nie miała pojęcia, że lubię tańczyć. Kiedy oglądałyśmy razem programy taneczne sądziła, że robię to dla zabawy, żeby pośmiać się z aktorek i ponapalać na przystojnych, wysokich latynoamerykańskich tancerzy.
– Naprawdę?
– Ale nie znam się na tym – dodałam szybko.
Daniel pokiwał głową w lekkim zamyśleniu.

– Naprawdę się cieszę, że wróciłaś i nie muszę już siedzieć z tą głupią wywłoką!
– Ciociu!
– No i oczywiście twój synek jest już zdrowy. To dobrze, że jest zdrowy – dodała szybko panna Brittany.
Uśmiechnęłam się do niej ponad głową Daniela, który, próbując zabić ciotkę spojrzeniem, wywoływał u starszej pani śmiech. Zebrałam ze stołu brudne naczynia i wyszłam do kuchni.
Pierwszy dzień w pracy mijał pod znakiem narzekań starszej pani na Dominique, która dotrzymywała jej towarzystwa w czasie mojej nieobecności. Już przed południem usłyszałam sporo epitetów, które miały mi zobrazować ogrom cierpienia, jakie przeżywała przez ostatnie dwa tygodnie panna Brittany. Jednak gdy w domu nie było Daniela, wyzwiska nie robiły na mnie większego wrażenia. Dopiero gdy doszło do nich oburzenie chłopaka, zrobiło się śmiesznie.
Wsłuchując się w wymianę zdań między panną Brittany i Danielem, wstawiłam naczynia do zmywarki. Ich kłótnie wyglądały zupełnie inaczej niż w moim domu: brakowało przekleństw, trzaskania drzwiami, rękoczynów. Właściwie, ich kłótnie powinnam raczej nazywać "przekomarzaniem się", bo zaraz po nich wracali do normalności i uśmiechali się do siebie.
Chciałabym, żeby taka atmosfera panowała w moim domu…
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Właściwie ucieszyło mnie to ogromnie, bo zdałam sobie sprawę z tego, że we własnej głowie chrzanię głupoty! Użalałam się nad sytuacją w swoim domu, a przecież jeszcze kilka tygodni temu miałam go gdzieś! Powinnam mieć to gdzieś, w końcu i tak nie bywałam w nim często! Nie obchodziło mnie to, czy Bianca i Andrew się kłócą i iloma talerzami będą w siebie rzucać! Fosterowie byli szczęśliwi? Kogo to obchodziło, to było ich życie, nie moje!
Wyszłam z kuchni, wycierając ręce w kuchenny ręcznik. Bez większego zastanowienia otworzyłam drzwi, przed którymi ktoś niezwykle się niecierpliwił, bo dzwonek odezwał się po raz kolejny, o wiele dłużej i głośniej.
Wysoka, szczupła blondynka o jasnej i czystej cerze niemal natychmiast odepchnęła mnie od drzwi, wchodząc do środka bez zaproszenia. Nawet nie starałam się kryć oburzenia, gdy Dominique posłała mi pełen politowania złośliwy uśmiech, mierząc mnie powolnym spojrzeniem i zatrzymując wzrok na ręczniku, na którym z całej siły zacisnęłam pięść.
Ta wypacykowana lala nie miałaby ze mną szans, gdybyśmy tylko wyszły na zewnątrz. A naprawdę miałam wielką ochotę wyprowadzić ją na dwór i natychmiast rzucić się do niej z pazurami. Niestety, właśnie w momencie gdy otwierałam usta, by rzucić plastikowej lalce wyzwanie, do korytarza wyszedł Daniel.
Wyglądał na naprawdę zdziwionego obecnością swojej dziewczyny. Zamrugał gwałtownie, jakby nie wierząc w to, co widzi. Dominique natychmiast oderwała ode mnie wzrok, po czym uśmiechnęła się, ukazując rząd równych, białych zębów. Wyciągnęła ramiona w stronę swojego chłopaka, powoli podeszła do niego, by ucałować go na powitanie.
– Miałem po ciebie przyjechać za dwie godziny – powiedział Daniel, gdy blond żmija wyciągnęła język z jego gardła.
– Też się cieszę, że cię widzę… – westchnęła.
W jej głosie było tyle nienaturalnej słodkości, tyle ukrytego jadu… Daniel tego nie zauważał. W tym momencie jednak nie wyglądał nawet jakby ta słodycz na niego działała. Z nieodgadnioną miną przeniósł poważne spojrzenie na mnie. To było to samo puste, nieprzeniknione i trochę smutne spojrzenie, które znałam z początku pracy w domu panny Brittany. Nie było w nim absolutnie niczego, co kojarzyłam z jego wizytami w szpitalu.
– Idź na górę… Będę za godzinę – powiedział sucho do Dominique, a na mnie znacząco skinął głową, bym wyszła z korytarza.
Była piętnasta i, jak się umówiliśmy, miałam właśnie kończyć pracę. Daniel nie miał więcej zajęć w tym dniu, a mama i Bianca szły do pracy na osiemnastą, więc chciałam wrócić do domu wcześniej, żeby zająć się Adamem. Rano Daniel zaoferował, że odwiezie mnie do domu. Pewnie dlatego umówił się z Dominique na siedemnastą.
Odłożyłam ścierkę na blat w kuchni i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Niepostrzeżenie przemknęłam do salonu, mijając stojącą w korytarzu parę, której spojrzeniem nawet nie zaszczyciłam.
Panna Brittany siedziała w swoim fotelu. Wpatrywała się w okno, ale wiedziałam, że nadstawia uszu, by podsłuchać rozmowę z korytarza. Cicho usiadłam na kanapie, chowając do torebki telefon, a przy okazji również wytężyłam słuch.
– Przestań. Wrócę za godzinę. Poczekaj u mnie – mówił przyciszonym głosem Daniel, chociaż i tak było słychać go bardzo wyraźnie.
– To jakiś kiepski żart, prawda? – wycedziła dziewczyna, nawet nie starając się stłumić złości.
– Nie. Odwiozę Amelię do domu, zobaczymy się później.
– Odwozisz służbę do domu!? – wykrzyknęła z wściekłością Dominique.
Gwałtownie podniosłam się z kanapy. Ta blond wywłoka właśnie nazwała mnie służbą!
– Amelia nie jest w tym domu służącą. Opiekuje się ciocią. – W głosie chłopaka pojawiła się lekka złość. – Zresztą, nie będę z tobą kontynuował tej dyskusji! Zostajesz czy wychodzisz?
Głośne tupnięcie obcasem o drewnianą podłogę rozniosło się po korytarzu. Sekundę później mnie i pannę Brittany dobiegł odgłos wymierzanego policzka, a zaraz potem Dominique pomknęła na piętro.

Jessica, leżąc wygodnie na moim łóżku, popijała tanie wino prosto z butelki. Od czasu do czasu spoglądała sceptycznie w moją stronę. Wyglądała, jakby zbierała słowa, jednak łatwiej było mi wierzyć, że jest już nieco zamroczona kolejną porcją alkoholu.
Trochę żałowałam tego, że opowiedziałam jej o tym, co stało się w domu Fosterów. Wprawdzie nie wyśmiała mnie ani nie ubliżała moim pracodawcom, czego obawiałam się najbardziej, jednak czułam, że komentarze zaraz nadejdą. W jej brązowych, podkreślonych grubą czarną kreską oczach widziałam dziwny błysk.
Rozsiadłam się na obrotowym krześle, nogi oparłam o biurko, które niegdyś służyło mi do nauki, a teraz było jedynie składowiskiem dziecięcych kosmetyków, które mama kazała mi wcierać w Adama. Kątem oka, bez zastanowienia, spojrzałam w stronę łóżeczka, w którym spał mały.
Nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, ale wiedziałam, kiedy robić to zaczęłam. Przed pobytem w szpitalu nigdy nie zaglądałam do łóżeczka małego, gdy spał. Nie obchodziło mnie, jak wygląda, czy aby na pewno śpi… Skoro był cicho, wszystko musiało być w porządku, a ja miałam czas dla siebie. Dopiero w szpitalu spoglądanie w stronę łóżeczka stało się moim nowym, dziwnym nawykiem. Czasem łapałam się na tym, że przykrywałam Adama kołderką albo zupełnie bez zastanowienia głaskałam go po głowie. To było dziwne…
– Lecisz na niego – powiedziała w końcu Jess, odstawiając pustą butelkę po winie na podłogę. – Definitywnie na niego lecisz.
– Co!? Nieprawda! – wykrzyknęłam niemal automatycznie.
– Albo on leci na ciebie.
Wymownie popukałam się palcem w czoło, chcąc dać Jessice do zrozumienia, co sądzę o jej pomyśle.
Daniel był przystojnym, dobrze ułożonym, dojrzałym mężczyzną. Był miłym facetem z ciekawą osobowością. Był cichy, tajemniczy, opiekuńczy. Miał dobre serce, potrafił zająć się Adamem. Pomógł mi, gdy tego potrzebowałam.
To wszystko mogło być w pewnym sensie pociągające i to naprawdę mocno.
Jednak Daniel Foster był moim szefem. Zajętym chłopakiem spoza mojej ligi, zupełnie nieosiągalnym studentem prawa. Mógł być co najwyżej moim skrytym marzeniem. Miał swoją pustą blond wywłokę, którą chyba kochał, skoro ją znosił. Co z tego, że go spoliczkowała! Byłam pewna, że już jej wybaczył. Pewnie w momencie, gdy ja rozmyślałam o nim, on uprawiał z nią dziki, pustacki seks.
Daniel Foster mógł mieć wszystko, czego tylko by sobie zażyczył. Mógł mieć każdą. Dlaczego miałby polecieć na mnie?
– Myślisz o nim! – wykrzyknęła Jess, podnosząc się z łóżka.
– Oczywiście – warknęłam zniesmaczona. – Właśnie wyobraziłam sobie, jak uprawia seks z tą pustą lalką.
Jessica zaśmiała się, robiąc minę, jakby ją to zniesmaczyło, po czym zaczęła opowiadać o tym, jak ona wyobraża sobie seks Daniela z Dominique. Mówiła jak blondynka miałaby przyciągać go do siebie za krawat… Jak on miałby rzucić ją na łóżko… Nie szczędziła pikantnych szczegółów, a wszystko brzmiało, jakby wymyślała scenariusz do taniego filmu porno.
Zrobiło mi się niedobrze…