środa, 5 lutego 2014

Rozdział 10

Na początku przepraszam Was za tak długą nieobecność - w wakacje pracowałam całymi dniami, a gdy zaczął się rok akademicki... Cóż, zakochałam się :) Z wzajemnością ;) Jakoś ciężko powrócić do pisania, gdy każdą chwilę chce się spędzać z drugą osobą... Teraz jednak mam sesję i, jak to się mówi, student zrobi wszystko, by się nie uczyć ;) Dlatego powracam z nowym rozdziałem. Nie obiecuję, że na długo, jednak będę się starała być bardziej systematyczna :) 

„Łagodność jest świetnym lekarstwem na strach.”
~Seneka Młodszy

Do domu wróciłam dopiero nad ranem. Całą noc włóczyłam się po mieście. Rozmyślałam, paląc papierosy lub skręty obserwowałam otaczających mnie ludzi. Niektórzy się spieszyli, inni spacerowali… Rozmawiali przez telefony, pisali wiadomości, podziwiali widoki, przytulali się ze swoimi partnerami, bawili się z dziećmi. Wszyscy wyglądali na niezwykle spokojnych (z wyjątkiem faceta, który w okolicach Brattle Square wysiadł z samochodu i zaczął przeklinać na kierowcę, który zajechał mu drogę).  Roześmiane pary, szczęśliwe dzieci, plotkujące przyjaciółki i pochłonięci rozmowami kumple zdawali się nie zwracać na mnie uwagi.
Nikogo nie obchodziłam.
Dla nikogo nie istniałam.
„Jesteś nieodpowiedzialną egoistką. Czas dorosnąć, Amelio.”
Czy naprawdę nią byłam? A jeśli tak, to czy dlatego nie miałam w swoim życiu zupełnie nikogo, komu by na mnie zależało?
Cały czas zastanawiałam się, dlaczego właściwie Daniel przyjechał. Chciał mnie sprawdzić? Na pewno tak! Bo o co innego mogłoby chodzić! Nie ufał mi, więc przyjechał sprawdzić, czy wzięłam dzień wolny po to, by zająć się małym.
Przechodziłam koło szpitala Mount Auburn, tego samego, w którym leżałam z Adamem, gdy zachorował. Zatrzymałam się na chwilę. Stanęłam przy metalowym ogrodzeniu, za którym rozciągał się pokaźny budynek z czerwonej cegły. Zamarłam, spoglądając w stronę okna sali, na której spędziłam dwa tygodnie.
Powoli zaczynało docierać do mnie, co tak właściwie stało się w domu.
Daniel nie przyjechał mnie skontrolować. Przyjechał ze względu na małego.
Zmartwił się, gdy powiedziałam, że Adam nie czuje się najlepiej. Dokładnie tak, jak przejął się, gdy mały zachorował na zapalenie płuc. Wtedy to on zabrał nas do szpitala, dzięki niemu w ogóle przyjęto nas na oddział. To on nam pomógł. Nie znał mnie zbyt dobrze, nigdy wcześniej nie widział małego na oczy, a jednak nam pomógł…  Zupełnie bezinteresownie.
W ten poniedziałek przyjechał do mnie i ponownie gotów był pomóc. Dlatego był wściekły, gdy okazało się, że wykorzystałam małego jako wymówkę, by nie iść do pracy.
Zrobiło mi się cholernie głupio. Zraziłam do siebie jedyną osobę, której najwyraźniej nie był obojętny los mój i mojego, bądź co bądź, syna.
Wyrzuciłam niedopalonego skręta na ulicę i skierowałam się na najbliższy przystanek autobusowy. W drodze powrotnej do domu starałam się wyrzucić z siebie wyrzuty sumienia, które pojawiły się właściwie znikąd. Okazało się to jednak trudniejsze niż myślałam, bo po kilku godzinach, gdy tylko zaświtało, wyszłam z mieszkania i pojechałam prosto do domu panny Foster.
Drzwi otworzyła mi Carla Martinez, niska latynoska, która opiekowała się małym w szpitalu. Na jej twarzy od razu pojawił się niezwykle promienny, przesympatyczny uśmiech, który kiedyś pewnie uznałabym za przesłodzony i pusty, ale znając ją wiedziałam, że nie ma z tym nic wspólnego.
– Hej! – wypaliła, natychmiast gestem zapraszając mnie do środka.
– Dzień dobry… – odpowiedziałam zdawkowo. – Jest Daniel? Chciałam z nim chwilę…
– Właśnie wychodzę.
Daniel stanął za Carlą, zarzucając markowy plecak na ramię. Ubrany w ciemne jeansy, szarą bluzę i skórzaną kurtkę, istotnie gotów był do wyjścia.  Pewnie nie spodziewał się, że przyjdę. Sądząc po jego minie, zdecydowanie się nie spodziewał. Uniósł delikatnie jedną brew, mierząc mnie od stóp do głów.
– Wyglądasz fatalnie. Idź do domu – powiedział w końcu, po czym zbliżył się do Carli. – Poradzisz sobie? Jakby coś się działo, dzwoń.
Przelotnie cmoknął w policzek zdziwioną latynoskę i minął mnie w drzwiach, zmierzając w stronę zaparkowanego na podjeździe czarnego volkswagena. Natychmiast rozpoznałam samochód, który poprzedniego wieczora mijał mnie na mieście. Spiąwszy się nieco, podążyłam za chłopakiem, który już otwierał drzwi wyślizganego auta.
– Nie mamy o czym rozmawiać. Idź do domu… Albo gdziekolwiek zechcesz – rzucił, machnąwszy na mnie ręką.
– Chciałam przeprosić – wypaliłam szybko.
To powstrzymało Daniela od wejścia do samochodu. To wtedy pierwszy raz tego dnia spojrzał mi w oczy. Wcześniejsze spojrzenie, którym mnie obdarzył, ani o milimetr nie zahaczyło o nie. Może chciał sprawdzić, czy mówię szczerze, nie wiem… Ale coś w jego spojrzeniu dało mi do zrozumienia, że wcale nie jest z siebie dumny. Jakaś dziwna iskra, która na sekundę dosłownie rozbłysła w jego brązowych tęczówkach, wskazywała na to, że zdziwiły go moje słowa.
Myślałam, że będzie z siebie dumny, zadowolony z tego, że go przepraszam, że się uniżam. Myliłam się…
 – Przepraszam, że cię okłamałam i że użyłam małego jako wymówkę, żeby nie iść do pracy – powiedziałam.
Spuściłam wzrok. Nagle buty Daniela, zwykłe, czarne markowe sportowe buty, wydały mi się niezwykle ciekawe. Przynajmniej nie były jego oczami… Przynajmniej nie wyrażały żadnych emocji, niczego ode mnie nie oczekiwały.
– Dobrze się czujesz? – spytał po chwili podejrzliwym tonem.
– Czy to takie dziwne, że przepraszam!? – rzuciłam oburzona, podnosząc na niego wzrok.
Zdziwienie zniknęło z twarzy Daniela. Zastąpione zostało rozbawieniem, którego nie rozumiałam.
Byłam zła, zawiedziona. Myślałam, że doceni moje przeprosiny i pozwoli mi wrócić do pracy. Trochę kosztowało mnie powiedzenie tego wszystkiego, prawda!?
Gdy posłałam mu wściekłe spojrzenie i gotowa byłam wybuchnąć gniewem, odchrząknął i spoważniał. Delikatnie zamknął drzwi samochodu i zrobił kilka kroków w moją stronę, lekko wzdychając.
– Doceniam to, że przepraszasz – powiedział, jakby czytając mi w myślach. – Sęk w tym, że odnoszę wrażenie, że robisz to tylko ze względu na pracę. Nie będę ukrywał, że kiedy cię zatrudniałem oczekiwałem czegoś innego…
– Czego? – wypaliłam nim zdążyłam ugryźć się w język.
– Tego, że nie będę ci musiał robić takich wywodów – westchnął ciężko. – Myślałem, że nasza współpraca będzie łatwiejsza… Poza tym, nie jestem twoim ojcem, żeby na wszystko zwracać ci uwagę, prawda? – zaśmiał się ponuro.
I Bogu dzięki”, pomyślałam szybko.
Moje myśli niemal automatycznie powróciły do pocałunku, którym obdarzyłam Daniela na klatce schodowej. Mimo zdenerwowania, wlanych w siebie tamtego wieczoru procentów i całej tej dziwnej sytuacji, doskonale pamiętałam dotyk jego pełnych warg. Mimo, iż wtedy nie odwzajemnił pocałunku i po prostu subtelnie się odsunął, wiedziałam, że jeszcze przez długi czas będę wspominać ten moment.
To było chore. Wiedziałam o tym. Przed ciążą spotykałam się z kilkoma chłopakami, często się z nimi całowałam, ale żaden, absolutnie ŻADEN pocałunek, choćby najbardziej namiętny i najdłuższy, nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak jeden dotyk ust Daniela.
Przecież doskonale wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Mimo wszystkich swoich wad nie byłam naiwną, głupią nastolatką, która uganiałaby się za niedostępnymi dla siebie facetami. Nie chciałam i nie mogłam zrobić z siebie idiotki… Był moim szefem, był dla mnie za przystojny i pochodziliśmy z dwóch różnych światów. On nawet nie był w moim typie! Był grzecznym, dobrze ułożonym, porządnym mężczyzną z perspektywami na przyszłość i pewne było, że nie mielibyśmy nawet o czym rozmawiać! A ja w dodatku miałam dziecko…
Przez cały ten czas, gdy rozmyślałam i karciłam się w głowie za bezmyślne wpatrywanie się w usta Daniela i przypominanie sobie tamtej nocy, on obserwował mnie uważnie. Gdy w końcu na myśl o małym, udało mi się oderwać wzrok od jego warg i odwrócić głowę, Daniel chrząknął delikatnie.
– Dlaczego właściwie nie chciałaś przyjść do pracy? – spytał zdawkowo.
Przeklinałam go za to pytanie. Skrzywiłam się lekko i wpatrzyłam w wyłożony kostką brukową podjazd, na którym staliśmy.
Musiałam szybko wymyślić jakieś dobre kłamstwo. Palnąć cokolwiek, byle nie wspomnieć o sobotniej nocy!
Niestety, wszystkie moje myśli sprowadzały się do jednego. Akurat teraz, gdy naprawdę potrzebowałam kłamstwa, do głowy przychodziła mi tylko prawda.
– Bałam się przyjść po tym, co się stało w sobotę – powiedziałam oględnie.
– Co!?
W jego głosie dało się wyczuć rozbawienie, więc podniosłam wzrok. Na twarzy Daniela istotnie pojawił się uśmiech… Zrobiło mi się niezwykle głupio. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię…
– Tyle zachodu o to, że zwymiotowałaś w klubie w męskiej toalecie!? – Próbował zdusić śmiech, ale nie do końca mu to wychodziło.
Czego ja się spodziewałam!? Przecież on pewnie nawet nie pamiętał, że go pocałowałam!
Uśmiechnęłam się głupawo, mając nadzieję, że dzięki temu nie zauważy, że moje oczy zaczęły nachodzić łzami.
Wtedy stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.
Daniel zrobił jeden mały krok w moją stronę.
Mrugałam szybko, chcąc pozbyć się łez, które wypełniały mi oczy i próbując skupić się jedynie na tym, by cofnąć się o dokładnie taką odległość, o jaką zbliżył się do mnie chłopak. Wszystkie mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, nogi uginały się pode mną. Łzy spłynęły po policzku wartkim strumieniem dokładnie w momencie, w którym Daniel wyciągnął w moją stronę rękę.
Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
Przytulił mnie.
Nie był to zwykły, koleżeński uścisk, którym często obdarzali mnie kumple Thomasa, gdy byliśmy razem na imprezach lub siedzieliśmy na cmentarzu. Nie był to gest, którym kilka razy w ciągu ostatniego roku podchmielony i nieco napalony Thomas przyciągał mnie do siebie, gdy nie było w pobliżu Jess.
To był niezwykle ciepły uścisk, który nie miał chyba nic wspólnego z pożądaniem. Było to coś pomiędzy zwykłym przyjacielskim uściskiem, a namiętnym i pełnym pasji przytuleniem. A ja czułam się dzięki temu niezwykle bezpieczna.
I w pewnym sensie ważna.
Wyjątkowa.
Łzy przestały spływać po moich policzkach. Otarłam je ukradkiem wierzchem dłoni, niepostrzeżenie wtulając się w jego ramię. W tym czasie Daniel subtelnie musnął dłonią moje włosy. Sekundę później delikatnie odsunął mnie od siebie.
Pogłaskał mnie po policzku. Jego twarz stała się nieprzenikalna. 
– Idź do domu – powiedział cicho. – Naprawdę nie wyglądasz najlepiej…
Skinęłam głową, odsuwając się i natychmiast odwracając wzrok.
To był ten moment, w którym mogłam się bezpiecznie wycofać. Daniel dawał mi taką możliwość. Musiałam skorzystać…
Nie chciałam. Całą sobą chciałam się znów przybliżyć, ponownie przytulić, poczuć bezpiecznie w jego ramionach.
Zabrałam w sobie resztki rozwagi i odwróciłam się na pięcie w stronę zalanej wczesnojesiennym słońcem ulicy.

Było kilka minut po dziesiątej, gdy Bianca ułożyła w łóżeczku wykąpanego Adama. Mały, ubrany w pożółkłe śpiochy po dziecku którejś z koleżanek mojej siostry, zasnął zaraz po wypiciu całej butli modyfikowanego mleka, które przygotowałam, chcąc uniknąć wyrzutów Andrew, że nic nie robię.
Zamknęłam drzwi na klucz za siostrą, która natychmiast skierowała się w stronę dużego pokoju, gdzie Andrew oglądał jakieś głupie pościgi w telewizji.
Rzuciwszy okiem w stronę łóżeczka, w którym mały cicho gaworzył i machał rączkami, opadłam bezsilnie na łóżko. Było mi totalnie wszystko jedno. Będę miała pracę czy nie, czy czeka mnie kolejna awantura w domu, co będzie działo się dalej. Jedyne o czym myślałam to odprężenie się przy skręcie i piwie lub tanim winie.
Niestety, żadnej z tych rzeczy nie posiadałam aktualnie w pokoju, a brak chęci do wykonania jakiegokolwiek ruchu przezwyciężał ochotę na bezmyślne odpłynięcie. Zamiast rzucić się do telefonu i poinformować Thomasa, że przyjdę po towar, wtuliłam się w poduszkę i zamknęłam oczy.