Na początku przepraszam Was za tak długą nieobecność - w wakacje pracowałam całymi dniami, a gdy zaczął się rok akademicki... Cóż, zakochałam się :) Z wzajemnością ;) Jakoś ciężko powrócić do pisania, gdy każdą chwilę chce się spędzać z drugą osobą... Teraz jednak mam sesję i, jak to się mówi, student zrobi wszystko, by się nie uczyć ;) Dlatego powracam z nowym rozdziałem. Nie obiecuję, że na długo, jednak będę się starała być bardziej systematyczna :)
„Łagodność jest świetnym lekarstwem na
strach.”
~Seneka
Młodszy
Do domu
wróciłam dopiero nad ranem. Całą noc włóczyłam się po mieście. Rozmyślałam,
paląc papierosy lub skręty obserwowałam otaczających mnie ludzi. Niektórzy się
spieszyli, inni spacerowali… Rozmawiali przez telefony, pisali wiadomości,
podziwiali widoki, przytulali się ze swoimi partnerami, bawili się z dziećmi.
Wszyscy wyglądali na niezwykle spokojnych (z wyjątkiem faceta, który w
okolicach Brattle Square wysiadł z samochodu i zaczął przeklinać na kierowcę,
który zajechał mu drogę). Roześmiane
pary, szczęśliwe dzieci, plotkujące przyjaciółki i pochłonięci rozmowami kumple
zdawali się nie zwracać na mnie uwagi.
Nikogo nie
obchodziłam.
Dla nikogo nie
istniałam.
„Jesteś nieodpowiedzialną egoistką. Czas
dorosnąć, Amelio.”
Czy naprawdę
nią byłam? A jeśli tak, to czy dlatego nie miałam w swoim życiu zupełnie
nikogo, komu by na mnie zależało?
Cały czas
zastanawiałam się, dlaczego właściwie Daniel przyjechał. Chciał mnie sprawdzić?
Na pewno tak! Bo o co innego mogłoby chodzić! Nie ufał mi, więc przyjechał
sprawdzić, czy wzięłam dzień wolny po to, by zająć się małym.
Przechodziłam
koło szpitala Mount Auburn, tego samego, w którym leżałam z Adamem, gdy zachorował.
Zatrzymałam się na chwilę. Stanęłam przy metalowym ogrodzeniu, za którym
rozciągał się pokaźny budynek z czerwonej cegły. Zamarłam, spoglądając w stronę
okna sali, na której spędziłam dwa tygodnie.
Powoli
zaczynało docierać do mnie, co tak właściwie stało się w domu.
Daniel nie
przyjechał mnie skontrolować. Przyjechał ze względu na małego.
Zmartwił się,
gdy powiedziałam, że Adam nie czuje się najlepiej. Dokładnie tak, jak przejął
się, gdy mały zachorował na zapalenie płuc. Wtedy to on zabrał nas do szpitala,
dzięki niemu w ogóle przyjęto nas na oddział. To on nam pomógł. Nie znał mnie
zbyt dobrze, nigdy wcześniej nie widział małego na oczy, a jednak nam
pomógł… Zupełnie bezinteresownie.
W ten
poniedziałek przyjechał do mnie i ponownie gotów był pomóc. Dlatego był
wściekły, gdy okazało się, że wykorzystałam małego jako wymówkę, by nie iść do
pracy.
Zrobiło mi się
cholernie głupio. Zraziłam do siebie jedyną osobę, której najwyraźniej nie był
obojętny los mój i mojego, bądź co bądź, syna.
Wyrzuciłam
niedopalonego skręta na ulicę i skierowałam się na najbliższy przystanek
autobusowy. W drodze powrotnej do domu starałam się wyrzucić z siebie wyrzuty
sumienia, które pojawiły się właściwie znikąd. Okazało się to jednak
trudniejsze niż myślałam, bo po kilku godzinach, gdy tylko zaświtało, wyszłam z
mieszkania i pojechałam prosto do domu panny Foster.
Drzwi otworzyła
mi Carla Martinez, niska latynoska, która opiekowała się małym w szpitalu. Na
jej twarzy od razu pojawił się niezwykle promienny, przesympatyczny uśmiech,
który kiedyś pewnie uznałabym za przesłodzony i pusty, ale znając ją
wiedziałam, że nie ma z tym nic wspólnego.
– Hej! –
wypaliła, natychmiast gestem zapraszając mnie do środka.
– Dzień dobry…
– odpowiedziałam zdawkowo. – Jest Daniel? Chciałam z nim chwilę…
– Właśnie
wychodzę.
Daniel stanął
za Carlą, zarzucając markowy plecak na ramię. Ubrany w ciemne jeansy, szarą
bluzę i skórzaną kurtkę, istotnie gotów był do wyjścia. Pewnie nie spodziewał się, że przyjdę. Sądząc
po jego minie, zdecydowanie się nie spodziewał. Uniósł delikatnie jedną brew,
mierząc mnie od stóp do głów.
– Wyglądasz
fatalnie. Idź do domu – powiedział w końcu, po czym zbliżył się do Carli. –
Poradzisz sobie? Jakby coś się działo, dzwoń.
Przelotnie
cmoknął w policzek zdziwioną latynoskę i minął mnie w drzwiach, zmierzając w
stronę zaparkowanego na podjeździe czarnego volkswagena. Natychmiast
rozpoznałam samochód, który poprzedniego wieczora mijał mnie na mieście.
Spiąwszy się nieco, podążyłam za chłopakiem, który już otwierał drzwi
wyślizganego auta.
– Nie mamy o
czym rozmawiać. Idź do domu… Albo gdziekolwiek zechcesz – rzucił, machnąwszy na
mnie ręką.
– Chciałam
przeprosić – wypaliłam szybko.
To powstrzymało
Daniela od wejścia do samochodu. To wtedy pierwszy raz tego dnia spojrzał mi w
oczy. Wcześniejsze spojrzenie, którym mnie obdarzył, ani o milimetr nie
zahaczyło o nie. Może chciał sprawdzić, czy mówię szczerze, nie wiem… Ale coś w
jego spojrzeniu dało mi do zrozumienia, że wcale nie jest z siebie dumny. Jakaś
dziwna iskra, która na sekundę dosłownie rozbłysła w jego brązowych tęczówkach,
wskazywała na to, że zdziwiły go moje słowa.
Myślałam, że
będzie z siebie dumny, zadowolony z tego, że go przepraszam, że się uniżam.
Myliłam się…
– Przepraszam, że cię okłamałam i że użyłam
małego jako wymówkę, żeby nie iść do pracy – powiedziałam.
Spuściłam
wzrok. Nagle buty Daniela, zwykłe, czarne markowe sportowe buty, wydały mi się
niezwykle ciekawe. Przynajmniej nie były jego oczami… Przynajmniej nie wyrażały
żadnych emocji, niczego ode mnie nie oczekiwały.
– Dobrze się
czujesz? – spytał po chwili podejrzliwym tonem.
– Czy to takie
dziwne, że przepraszam!? – rzuciłam oburzona, podnosząc na niego wzrok.
Zdziwienie
zniknęło z twarzy Daniela. Zastąpione zostało rozbawieniem, którego nie
rozumiałam.
Byłam zła,
zawiedziona. Myślałam, że doceni moje przeprosiny i pozwoli mi wrócić do pracy.
Trochę kosztowało mnie powiedzenie tego wszystkiego, prawda!?
Gdy posłałam mu
wściekłe spojrzenie i gotowa byłam wybuchnąć gniewem, odchrząknął i spoważniał.
Delikatnie zamknął drzwi samochodu i zrobił kilka kroków w moją stronę, lekko
wzdychając.
– Doceniam to,
że przepraszasz – powiedział, jakby czytając mi w myślach. – Sęk w tym, że
odnoszę wrażenie, że robisz to tylko ze względu na pracę. Nie będę ukrywał, że
kiedy cię zatrudniałem oczekiwałem czegoś innego…
– Czego? –
wypaliłam nim zdążyłam ugryźć się w język.
– Tego, że nie
będę ci musiał robić takich wywodów – westchnął ciężko. – Myślałem, że nasza
współpraca będzie łatwiejsza… Poza tym, nie jestem twoim ojcem, żeby na
wszystko zwracać ci uwagę, prawda? – zaśmiał się ponuro.
„I Bogu dzięki”, pomyślałam szybko.
Moje myśli
niemal automatycznie powróciły do pocałunku, którym obdarzyłam Daniela na
klatce schodowej. Mimo zdenerwowania, wlanych w siebie tamtego wieczoru
procentów i całej tej dziwnej sytuacji, doskonale pamiętałam dotyk jego pełnych
warg. Mimo, iż wtedy nie odwzajemnił pocałunku i po prostu subtelnie się
odsunął, wiedziałam, że jeszcze przez długi czas będę wspominać ten moment.
To było chore.
Wiedziałam o tym. Przed ciążą spotykałam się z kilkoma chłopakami, często się z
nimi całowałam, ale żaden, absolutnie ŻADEN pocałunek, choćby najbardziej
namiętny i najdłuższy, nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak jeden dotyk ust
Daniela.
Przecież
doskonale wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Mimo wszystkich swoich wad nie
byłam naiwną, głupią nastolatką, która uganiałaby się za niedostępnymi dla
siebie facetami. Nie chciałam i nie mogłam zrobić z siebie idiotki… Był moim
szefem, był dla mnie za przystojny i pochodziliśmy z dwóch różnych światów. On
nawet nie był w moim typie! Był grzecznym, dobrze ułożonym, porządnym mężczyzną
z perspektywami na przyszłość i pewne było, że nie mielibyśmy nawet o czym
rozmawiać! A ja w dodatku miałam dziecko…
Przez cały ten
czas, gdy rozmyślałam i karciłam się w głowie za bezmyślne wpatrywanie się w
usta Daniela i przypominanie sobie tamtej nocy, on obserwował mnie uważnie. Gdy
w końcu na myśl o małym, udało mi się oderwać wzrok od jego warg i odwrócić
głowę, Daniel chrząknął delikatnie.
– Dlaczego
właściwie nie chciałaś przyjść do pracy? – spytał zdawkowo.
Przeklinałam go
za to pytanie. Skrzywiłam się lekko i wpatrzyłam w wyłożony kostką brukową
podjazd, na którym staliśmy.
Musiałam szybko
wymyślić jakieś dobre kłamstwo. Palnąć cokolwiek, byle nie wspomnieć o
sobotniej nocy!
Niestety,
wszystkie moje myśli sprowadzały się do jednego. Akurat teraz, gdy naprawdę
potrzebowałam kłamstwa, do głowy przychodziła mi tylko prawda.
– Bałam się
przyjść po tym, co się stało w sobotę – powiedziałam oględnie.
– Co!?
W jego głosie
dało się wyczuć rozbawienie, więc podniosłam wzrok. Na twarzy Daniela istotnie
pojawił się uśmiech… Zrobiło mi się niezwykle głupio. Miałam ochotę zapaść się
pod ziemię…
– Tyle zachodu o
to, że zwymiotowałaś w klubie w męskiej toalecie!? – Próbował zdusić śmiech,
ale nie do końca mu to wychodziło.
Czego ja się
spodziewałam!? Przecież on pewnie nawet nie pamiętał, że go pocałowałam!
Uśmiechnęłam
się głupawo, mając nadzieję, że dzięki temu nie zauważy, że moje oczy zaczęły
nachodzić łzami.
Wtedy stało się
coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.
Daniel zrobił
jeden mały krok w moją stronę.
Mrugałam
szybko, chcąc pozbyć się łez, które wypełniały mi oczy i próbując skupić się
jedynie na tym, by cofnąć się o dokładnie taką odległość, o jaką zbliżył się do
mnie chłopak. Wszystkie mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, nogi uginały się
pode mną. Łzy spłynęły po policzku wartkim strumieniem dokładnie w momencie, w
którym Daniel wyciągnął w moją stronę rękę.
Objął mnie
ramieniem i przyciągnął do siebie.
Przytulił mnie.
Nie był to
zwykły, koleżeński uścisk, którym często obdarzali mnie kumple Thomasa, gdy
byliśmy razem na imprezach lub siedzieliśmy na cmentarzu. Nie był to gest,
którym kilka razy w ciągu ostatniego roku podchmielony i nieco napalony Thomas
przyciągał mnie do siebie, gdy nie było w pobliżu Jess.
To był
niezwykle ciepły uścisk, który nie miał chyba nic wspólnego z pożądaniem. Było
to coś pomiędzy zwykłym przyjacielskim uściskiem, a namiętnym i pełnym pasji
przytuleniem. A ja czułam się dzięki temu niezwykle bezpieczna.
I w pewnym
sensie ważna.
Wyjątkowa.
Łzy przestały
spływać po moich policzkach. Otarłam je ukradkiem wierzchem dłoni,
niepostrzeżenie wtulając się w jego ramię. W tym czasie Daniel subtelnie musnął
dłonią moje włosy. Sekundę później delikatnie odsunął mnie od siebie.
Pogłaskał mnie
po policzku. Jego twarz stała się nieprzenikalna.
– Idź do domu –
powiedział cicho. – Naprawdę nie wyglądasz najlepiej…
Skinęłam głową,
odsuwając się i natychmiast odwracając wzrok.
To był ten
moment, w którym mogłam się bezpiecznie wycofać. Daniel dawał mi taką
możliwość. Musiałam skorzystać…
Nie chciałam.
Całą sobą chciałam się znów przybliżyć, ponownie przytulić, poczuć bezpiecznie
w jego ramionach.
Zabrałam w
sobie resztki rozwagi i odwróciłam się na pięcie w stronę zalanej
wczesnojesiennym słońcem ulicy.
Było kilka
minut po dziesiątej, gdy Bianca ułożyła w łóżeczku wykąpanego Adama. Mały,
ubrany w pożółkłe śpiochy po dziecku którejś z koleżanek mojej siostry, zasnął
zaraz po wypiciu całej butli modyfikowanego mleka, które przygotowałam, chcąc
uniknąć wyrzutów Andrew, że nic nie robię.
Zamknęłam drzwi
na klucz za siostrą, która natychmiast skierowała się w stronę dużego pokoju,
gdzie Andrew oglądał jakieś głupie pościgi w telewizji.
Rzuciwszy okiem
w stronę łóżeczka, w którym mały cicho gaworzył i machał rączkami, opadłam
bezsilnie na łóżko. Było mi totalnie wszystko jedno. Będę miała pracę czy nie,
czy czeka mnie kolejna awantura w domu, co będzie działo się dalej. Jedyne o
czym myślałam to odprężenie się przy skręcie i piwie lub tanim winie.
Niestety,
żadnej z tych rzeczy nie posiadałam aktualnie w pokoju, a brak chęci do
wykonania jakiegokolwiek ruchu przezwyciężał ochotę na bezmyślne odpłynięcie.
Zamiast rzucić się do telefonu i poinformować Thomasa, że przyjdę po towar,
wtuliłam się w poduszkę i zamknęłam oczy.