wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział 11

„Okropnie przykro jest patrzeć, jak umiera nadzieja.”
Simone de Beauvoir

O dziwo, powrót do pracy u Fosterów był niezwykle przyjemny. Daniel zachowywał się zupełnie tak, jakby nic się nie stało, a starsza pani była o wiele milsza i mniej marudna niż zwykle. I choć mało widywałam się z młodym Fosterem, który wracał później z zajęć i wychodził jeszcze przed moim przyjściem, nie czułam się z tym źle.
Może tak było lepiej.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal…
Starałam się nie myśleć o tym wszystkim. Okazało się, że najlepszym sposobem na to jest… Jakiekolwiek zajęcie. Nie pozwalałam więc sobie na dłuższe chwile bezczynnego siedzenia. U Fosterów zajmowałam ręce sprzątaniem, przez co większa część domu z dnia na dzień błyszczała coraz bardziej. Wieczorami zaś, po powrocie do domu, spędzałam mnóstwo czasu na sortowaniu ciuszków małego (wiele z nich okazało się za małe, czego w sumie się nie spodziewałam) lub na zabawie z Adamem (co narażało mnie na podejrzliwe i pełnie zdziwienia spojrzenia siostry i Andrew).
Gdy tylko przyszła sobota i miałam okazję pospać do południa, zdałam sobie sprawę z tego, jak wyczerpujące jest ciągłe zajmowanie myśli pracami domowymi. Bolały mnie mięśnie, nie miałam najmniejszej ochoty wstawać z łóżka.
– Sprzątanie to zło – wyjąkałam spod kołdry, gdy Bianca weszła do pokoju z miską pełną suchego prania.
Siostra zaśmiała się. Wyrzuciła na stojące przy biurku krzesło moje ubrania, po czym zaczęła składać śpioszki Adama.
– Myślę, że nie umrzesz – mruknęła, po czym westchnęła ciężko.
Mogłabym przysiąc, że gdy skuliłam się, chowając twarz w poduszkę, spojrzała na mnie z politowaniem.
Adam obudził się z płaczem. Jęknęłam żałośnie, modląc się w duchu, żeby jednak z powrotem zasnął. Dlaczego nie mógł dać mi chwili wytchnienia!
Płacz ucichł, gdy tylko Bianca wzięła malca na ręce. Słyszałam jak wita się z nim słodkim tonem, jak mówi, że zaraz zrobi mu śniadanie. Mi też mogłaby zaproponować śniadanie… Może bardziej wyszukane niż kaszka czy mleko modyfikowane, ale śniadanie…
– Mam dziś wolne – powiedziała nagle, gdy odważyłam się ponownie spojrzeć w jej stronę. – Andrew wyjechał do rodziców, więc jeśli chcesz… Myślę, że zasłużyłaś na wyjście.
Uśmiechnęłam się pod nosem na samą myśl o wyjściu z domu. Nie widziałam się z Jess chyba wieki! Potrzebowałam towarzystwa kogoś w moim przedziale wiekowym, kto potrafił chodzić i nie popijał litrami herbaty.
Jeszcze nim Bianca wyszła z pokoju, chwyciłam telefon i szybko wystukałam wiadomość do koleżanki. Krótkie: wieczorem? wystarczyło, by zrozumiała co mam na myśli. Po paru sekundach otrzymałam pozytywną odpowiedź. Innej się nie spodziewałam…
Koło południa siostra zabrała się za gotowanie obiadu. Obserwowałam ją z fotela, który zwykle zajmował Andrew. Stała przy starej gazowej kuchence, mieszając i doprawiając zupę, jednocześnie trzymając na rękach Adama, któremu bardzo spodobała się zabawa jej włosami. Nie przeszkadzało jej, że mały się rusza. Choć się skrzywiła, nawet nie pisnęła gdy pociągnął jej kosmyk nieco za mocno. Nuciła pod nosem jakąś piosenkę. Wydawała się rozpromieniona.
Niedługo potem do domu wróciła mama – zaszczyciła mnie krótkim spojrzeniem i udała się do drugiego pokoju. Po dwunastu godzinach pracy nie znalazła sił, by przywitać się z wnukiem.
Wstała dopiero, gdy szykowałam się do wyjścia. I to tylko do toalety. Nawet nie spytała dokąd idę, zresztą nie liczyłam, że spyta. Nigdy nie pytała. Bianca natomiast poprosiła, żebym była pod telefonem.
Pożegnawszy się z małym, wyszłam z domu. Odetchnęłam z ulgą. Wyłączyłam telefon.

– Spałaś z nim już?
Jessicę, która właśnie wyrównywała białą kreskę, nawet nie zdziwiło bezceremonialne pytanie siedzącego między nami Thomasa. Znajdujący się pod wargą kolczyk zalśnił w świetle klubowych lamp, gdy tylko chłopak uśmiechnął się nieco złośliwie.
Uniosłam brwi. Zignorowałam pytanie, chwytając stojący przede mną kieliszek wódki.
– Jesteś posrany – zaśmiała się Jess, pochylając się nad stołem.
Śmieszne. Bardzo.
Nie dla mnie.
Dlaczego każdy wspominał tylko o jednym. Czy każdy kontakt z osobą przeciwnej płci musiał kończyć się seksem?
Poczułam, że wódka mi się cofa. Chwyciłam kieliszek Thomasa i wypiłam go jednym chlustem.
Rozejrzałam się po parkiecie. Tańczące nastolatki w bluzkach, które więcej odsłaniały niż zasłaniały i ledwo zakrywających tyłek spódniczkach, wyginały się w rytm muzyki. Przystawiający się do nich napaleni i spoceni faceci, którzy zdecydowanie byli pod wpływem, zataczali się wokół swoich potencjalnych ofiar. Obmacujące się pary, wyglądające jakby miały zamiar uprawiać stosunek na parkiecie, przyprawiały mnie o mdłości.
Przy barze siedziała grupa mężczyzn, którzy raczej nie zamierzali poddać się parkietowemu szaleństwu. Zamawiali alkohol, zupełnie nie zawracając sobie głowy otaczającymi ich ludźmi. Dyskutowali zawzięcie między sobą, czasem się śmiali. Tylko jeden z nich nie udzielał się w rozmowie. Z butelką najdroższej whisky pod ręką, raz po raz przechylał szklaneczkę.
Coś ciężkiego i szorstkiego spoczęło na moim kolanie. Automatycznie oderwałam wzrok od baru i odsunęłam się obrzydzona.
Ręka Thomasa wciąż napierała na moją nogę, podczas gdy niczego nieświadoma Jessica zupełnie spokojnie odpalała papierosa.
Gwałtownie wstałam z kanapy. Chyba nikt mi tak ostatnio nie działał na nerwy jak Tom. Kiedyś jego przystawianie się do mnie było zabawne – teraz napawało mnie wstrętem.
Kręcąc głową z dezaprobatą, odwróciłam się ostentacyjnie i odeszłam od stolika. Z trudem przedarłam się przed parkiet, kierując się w stronę baru. Dopóki Jessica była zajęta ćpaniem i piciem na potęgę, wolałam nie przebywać w towarzystwie Thomasa.
Zajęłam wolne miejsce, tuż obok grupki śmiejących się głośno mężczyzn. Gestem przywołałam do siebie barmankę i poprosiłam o jakiegoś mocnego drinka. Było mi wszystko jedno jak będzie smakował – ważne, żeby dawał kopa.
– Kobiety to szmaty – usłyszałam z boku.
– Dzięki – warknęłam, chwytając drinka, do którego młoda blondynka w fartuszku właśnie włożyła słomkę.
– Nie słuchaj go. Skończył się – westchnęła, puszczając do mnie oczko, po czym nachyliła się do mnie nad ladą. – Jest nieszkodliwy, ale jeśli by ci się naprzykrzał, zawołam ochronę.
Odwzajemniłam jej słodki uśmiech. Gdy tylko odeszła do następnego klienta, obróciłam się w stronę, z której chwilę wcześniej dobiegła obelga. Byłam już wystarczająco zła, by w tej chwili nawtykać bezczelnemu facetowi.
– Ty nie jesteś szmatą. Jesteś Amelią – zauważył.
Uniosłam brew, usiłując powstrzymać wybuch śmiechu.
– Pijany Daniel Foster. Tego jeszcze nie było! – rzuciłam, wyciągając kolorową słomkę z drinka.
– Nie jestem pijany!
Był.
Właściwie, naprawdę się skończył. Ledwo siedział na wysokim stołku. Najwyraźniej nie była to jego pierwsza butelka whisky.
Teraz mogłam powiedzieć, że widziałam już wszystko.
Gdybym go nie znała, nie wiedziałabym jak dużo musiał wlać w siebie alkoholu. Znałam go jednak już na tyle dobrze, by wiedzieć, że musiała być to naprawdę spora ilość. Na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę z tego, że nie zdarza się to często.
Daniel Foster, którego znałam, raczej nie upijał się w podrzędnym klubie, w którym na wejściu nawet nie sprawdzali dowodów, narkotyków przewijało się więcej niż we wszystkich innych klubach w mieście razem wziętych, a toaleta służyła jedynie do wymiotowania i uprawiania przypadkowego seksu.
Ja, jeśli już się w niej znajdowałam, wymiotowałam.
Przez myśl przeszło mi, że Daniel prawdopodobnie skończy podobnie tego wieczora.
Zlustrowałam go spojrzeniem. Wyglądał jak wrak człowieka. Szara koszula, którą miał na sobie, była pognieciona. Jeansy zdawały się krzyczeć, że zupełnie do niej nie pasują, a leżąca pod jego nogami marynarka i krawat na pewno już nie nadawały się do noszenia.
– Oblałeś egzamin? – spytałam, próbując znaleźć jakikolwiek racjonalny powód, dla którego Daniel doprowadziłby się do takiego stanu.
Gdy kręcił głową, niepostrzeżenie odsunęłam jego butelkę w stronę przechodzącej właśnie barmanki, która zrozumiała mój gest i natychmiast wyrzuciła resztę alkoholu do kosza.
– Chcesz, żebym odwiózł cię do domu? – spytał, jakby nie do końca dotarło do niego moje pytanie.
Prychnęłam z rozbawieniem.
Widziałam wiele pijanych osób. Naprawdę wiele. Potrafiłam wyczuć, gdy ktoś był zdolny do tego, o czym mówił.
Na twarzy Daniela malowała się absolutna powaga, a pijane oczy przez chwilę nabrały charakterystycznie trzeźwego wyrazu.
– O mój Boże! Przyjechałeś tu samochodem!? – jęknęłam, a gdy chłopak wzruszył ramionami, podniosłam się z krzesełka. – Jeszcze raz to samo – rzuciłam do barmanki, która obserwowała całą sytuację z boku.
Może i byłam nieodpowiedzialną gówniarą, ale wiedziałam, że w tej sytuacji muszę zrobić tylko jedno...
Zbliżyłam się do Daniela, pociągnęłam go lekko, by wstał, ale jednocześnie podtrzymałam, by się nie przewrócił. Gdy złapał względną równowagę, przeszukałam mu kieszenie spodni.
Nie wyglądał na zdziwionego ani oburzonego, gdy obmacywałam jego tyłek w poszukiwaniu kluczyków.
– Już się z tobą całowałem, prawda?
– Nie – westchnęłam, wyciągając jego portfel, telefon i kluczyki do auta (cud, że jeszcze je miał). – Idziemy – oznajmiłam stanowczo. – Zbieraj swoje ubrania.
– Nie masz prawa jazdy, prawda? – powiedział, z trudem pochylając się, by podnieść marynarkę.
Nie miałam. W sumie, nie potrafiłam nawet odpalić samochodu. A nawet gdybym potrafiła, nie wsiadłabym za kółko po alkoholu… A już na pewno nie tak drogiego samochodu, jakim dysponował Daniel.
– Ja nie – rzuciłam, zaglądając do jego portfela.
Dość gruby plik studolarówek może i robił wrażenie, ale jednocześnie aż krzyczał, że Daniel miał zamiar zaszaleć o wiele bardziej…

Wyciągnęłam dwa banknoty i podałam barmance, by uregulować rachunek Fostera i swój. Następnie duszkiem wypiłam swojego drinka, chwyciłam chłopaka pod ramię i poprowadziłam w stronę wyjścia. Gdy jeden z ochroniarzy pomagał mi wyprowadzić stawiającego lekki opór szefa, ja zajrzałam do jego telefonu. Na szczęście nie musiałam długo szukać – numer do Carli był jednym z ostatnich wybieranych, tuż po Dominique i jakimś Justinie… Miałam nadzieję, że młoda latynoska odbierze, posiada prawo jazdy i będzie mogła mi pomóc.