„Zupełnie inaczej jest, jeżeli masz kogoś, kto
cię kocha. To ci daje setkę powodów, aby żyć. Ja ich nie mam.”
Jonathan Carroll
– Kazał ci się
wynosić!? – spytała Jessica z niedowierzaniem.
Obserwowałam
jak z wielką precyzją maluje o wiele grubą czarną kreskę pod okiem. Dzięki tym
kreskom i krwistoczerwonym ustom wyglądała jak wyuzdana panna lekkich
obyczajów. Uwielbiała, gdy ludzie oglądali się za nią na ulicy, choć na ich
twarzach częściej gościło zdziwienie i niesmak niż zachwyt.
– Niezupełnie… Raczej
chodziło mu o to, że mam sobie poszukać roboty – mruknęłam, wyciągając
papierosa z paczki leżącej na jej szafce nocnej – Serio, potrzebuję pracy –
rzuciłam, widząc jej zdziwienie, po czym podpaliłam papierosa i natychmiast
zaciągnęłam się dymem.
Jess
westchnęła, jakby wciąż nie wierząc w to, co usłyszała. Było mi głupio. Nie
chciałam iść do pracy, ale wiedziałam, że muszę. Doskonale też zdawałam sobie
sprawę z tego, że sama nie dam rady znaleźć niczego satysfakcjonującego – czyli
łatwego, nie męczącego, dobrze płatnego zajęcia. Czegoś takiego, żebym miała
też czas na rozrywki.
– Matka coś tam
ostatnio mówiła, że do opieki nad staruchą potrzebują.
Zaśmiałam się. Że
niby JA miałabym się opiekować jakąś staruchą!? JA miałabym znosić zapach
starych ludzi, zmieniać pieluchy niedołężnym, podawać im zmielone jedzenie,
wysłuchiwać narzekań? Bo przecież tym zajmowała się mama Jess – była
pielęgniarką w domu spokojnej starości.
Szczerze nie
lubiłam starszych ludzi. Nie dlatego, że z reguły są schorowani, mają
specyficzny zapach czy potrzebują wiecznej opieki (chociaż to też nie należy do
zalet). Oni po prostu… Bardzo dużo mówią. Z reguły opowiadają o swoich
chorobach, dolegliwościach, o tym, jak im smutno, że młodzi się nimi nie
interesują. Mówią o swojej młodości, o tym, że była taka piękna pomimo tego, że
było im ciężko ze względu na wojnę czy biedę i złe warunki życia. Nie dociera
do nich to, że my, młodzi, też mamy teraz ciężko, że wymaga się od nas więcej.
My też chorujemy, też mamy problemy osobiste. Ale kogo to obchodzi…
Nie skończyłam
nawet liceum, więc nie łudziłam się, że znajdę lepszą pracę niż ta, którą mogła
mi dać mama Jess. Rzuciłam szkołę przez ciążę i nie miałam zamiaru do niej
wracać, niezależnie od tego, czy miał kto zajmować się Adamem i czy
potrzebowałam wykształcenia. Niewiele z niej wyniosłam i osobiście uważałam, że
umiejętność czytania, pisania oraz dodawania przyda mi się w życiu bardziej niż
logarytmy i synteza białek.
Zresztą, moim
życiowym marzeniem było zostać tancerką, jeździć po świecie, a nie obliczać
sinusy kątów w trójkącie lub energię kinetyczną. Zawsze chciałam tańczyć w
teledyskach, na koncertach, robić wielkie show i wzbudzać zachwyt. Wiedziałam,
że nie mam na to szans – nie miałam pieniędzy na lekcje tańca, nie miałam
znajomości… Ale mimo to wieczorami często włączałam głośno muzykę i tańczyłam.
Na imprezach, w świetle reflektorów, na środku parkietu, czułam się jak
prawdziwa gwiazda. Zapominałam o tym, że to tylko klub wypełniony setką
przypadkowych osób, że żadne z nich tak naprawdę na mnie nie patrzy.
Wyobrażałam sobie, że to moja osoba jest w centrum zainteresowania…
Jessica
zaprowadziła mnie do domu opieki, w którym pracowała jej matka. Unikałam
patrzenia na tych wszystkich starych, samotnych ludzi, których rodzina nie
miała dla nich czasu lub zwyczajnie nie chciała się nimi zajmować.
W głębi duszy
czułam, że skończę dokładnie tak jak oni, tylko będę mieszkała w jakimś
zrujnowanym schronisku, a nie luksusowym domu spokojnej starości. Ich rodzina
przynajmniej znalazła im miejsce, w którym ludzie opiekowali się nimi, spędzali
z nimi czas. Ilekroć wyobrażałam sobie swoją starość, widziałam siebie samotnie
siedzącą w jakiejś ruderze, bez pieniędzy i opieki.
– Cześć
dziewczyny.
Mama Jess
przywitała nas z promiennym uśmiechem, a ja w odpowiedzi skrzywiłam się. To
było po prostu niesamowite, niepojęte… Nie miała męża, pieniędzy, dobrej pracy,
paprała się w pieluchach dla starszych ludzi, a mimo to zawsze chodziła
szczerze uśmiechnięta. Zupełnie jakby życie dało jej coś piękniejszego niż
okropna fucha za parę groszy i córka-narkomanka.
– Amelia szuka pracy
– wypaliła Jessica, opierając się o futrynę drzwi pokoju starszego pana, który
chyba już dłuższy czas leżał nieprzytomny.
– Naprawdę!? To
cudownie!
– Nie
powiedziałabym…
Zaczęła
opowiadać coś o kobiecie w podeszłym wieku, która choruje na raka i potrzebuje
opieki. Kogoś, kto zaparzyłby jej herbatę, podał leki i posprzątał dom. Później
wtrąciła coś o tym, dlaczego idealnie się do tego nadam, ale już jej nie
słuchałam. W duchu przeklinałam Andrew, przez którego musiałam brudzić sobie
ręce…
Rozglądałam się
po korytarzu, na którym stałyśmy. Mijający mnie ludzie w białych fartuchach
uśmiechali się do siebie szczerze, a starsze osoby siedzące w pobliskim holu z
telewizorem w większości wydawały się być zupełnie oderwane od rzeczywistości.
Zaczęłam zastanawiać się czy kobieta, którą miałam się opiekować, też będzie
takim „warzywkiem”. W sumie, nie byłoby źle… Przynajmniej nie zanudzałaby mnie
rozmowami…
Mój wzrok
zupełnie przypadkowo padł na stojącego przy recepcji chłopaka. Miał łagodny
wyraz twarzy, średniej długości brązowe włosy, a przez ramię przewieszoną torbę
od laptopa. Trochę poirytowany, zawzięcie usiłował wytłumaczyć coś wyjątkowo
pulchnej, czarnoskórej kobiecie za biurkiem, która w milczeniu udawała, że go
słucha.
– O, to on! –
rzuciła nagle mama Jessici, wychodząc z pokoju starszego pana.
– Kto?
– Wnuk siostry
kobiety, którą będziesz się opiekowała… Czy ty mnie w ogóle słuchałaś?
Uśmiechnęłam
się przepraszająco i posłałam Jessice zdziwione spojrzenie, podczas gdy jej
matka chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę recepcji. Gdy podeszłyśmy do
białego biurka, chłopak spojrzał na panią Robyn jakby z ulgą.
– Nareszcie
ktoś kompetentny… – westchnął ciężko. – Może mi pani wytłumaczyć, dlaczego to
tyle trwa? Moja ciotka jest chora, potrzebuje opieki! – powiedział z lekkim
wyrzutem.
– To może sam
byś się nią zajął? – mruknęłam pod nosem.
Na moje
nieszczęście powiedziałam to nieco za głośno, bo brązowe oczy chłopaka spoczęły
na mnie, a na jego twarzy pojawiło się szczere zdziwienie i niechęć.
Panie i
panowie, Amelia Turner, mistrzyni pierwszego wrażenia!
– Tak, hm… Panie
Danielu, to Amelia. Pomyślałam, że nada się do opieki nad pańską ciotką…
– Z pewnością –
zaśmiał się nieco ironicznie, zlustrował mnie spojrzeniem i ponownie odwrócił
się w stronę mamy Jess. – To jest jakiś żart, prawda?
Niestety, to
nie był żart i chłopak musiał się z tym pogodzić… To znaczy, pewnie nie musiał,
bo płacił za znalezienie dobrej opiekunki dla jego babki czy innej ciotki. Mimo
to w końcu podpisał jakiś papier i zabrał mnie do domu kobiety, którą miałam
się zajmować.
Dom był piękny,
piętrowy, zadbany, urządzony w starym stylu. W życiu nie widziałam tak wytwornych
mebli, eleganckich zasłon. W salonie, w stylowym fotelu z rzeźbionymi nogami,
siedziała bardzo blada starsza kobieta. Wpatrywała się w okno, do którego
odwrócony był fotel. Jej twarz pokrywały licznie zmarszczki, błękitne oczy
wydawały się nieobecne, a zawiązana na głowie chustka miała ukryć brak włosów.
– Witaj ciociu
– rzucił chłopak, podchodząc do kobiety i kucając przed nią. – Jak się czujesz?
– Dobrze
kochanie, dobrze…
Głos miała
bardzo słaby, zmęczony, ale na widok chłopaka jej twarz rozpromienił uśmiech.
Chwyciła stojącą na stoliku szklankę z wodą, po czym wzięła małego łyka.
Stałam w progu,
obserwując jak chłopak chwyta jej dłoń i zaczyna pokrótce opowiadać o wizycie w
domu opieki. Kobieta wydawała się zadowolona z tego, że załatwił jej opiekunkę.
Nie wypytywała o nic. Kiwała lekko głową z uznaniem, klepiąc dłoń chłopaka z
czułością.
– Ciocia Brittany
nie potrzebuje większej opieki… Bardziej towarzystwa i pomocy w domu –
powiedział, zaprowadziwszy mnie do wyjątkowo jasnej i czystej kuchni. – Gdybym
nie studiował, zająłbym się nią sam – dodał chłodno.
Głupim
uśmiechem usiłowałam zagłuszyć wyrzuty sumienia związane z tym, co powiedziałam
w domu spokojnej starości. Wiedziałam, że powinnam trzymać język za zębami. Ten
chłopak naprawdę wydawał się troszczyć o swoją ciotkę.
– Wiesz dlaczego w ogóle tu jesteś? – spytał, a gdy otworzyłam usta, by
odpowiedzieć, dodał. – Bo nie wierzę w pierwsze wrażenie. Zawsze daję ludziom
drugą szansę. Ty już swoją wykorzystałaś… Nie schrzań tego.