„Anioł nigdy nie upada. Diabeł upada tak nisko,
że nigdy się nie podniesie. Człowiek upada i powstaje.”
~Fiodor
Dostojewski
Po tygodniu
przebywania dzień w dzień w domu panny Foster byłam nie tyle wyczerpana, co po
prostu wynudzona. Gdy nadszedł piątek, po pracy nawet nie wróciłam do domu.
Łapiąc pierwszy autobus jadący do centrum, wyłączyłam telefon i udałam się do Thomasa,
gdzie już czekała na mnie Jessica.
Wielkim,
naprawdę ogromnym plusem pracy u Fosterów był fakt, iż rzadko widywałam Adama i
Andrew. Tylko późnymi wieczorami, gdy wracałam do domu po skończonej robocie i
kilku godzinach bezcelowego włóczenia się po mieście, wysłuchiwałam tego, jaka
jestem nieodpowiedzialna. Wówczas rozwścieczony narzeczony mojej siostry
wciskał mi w ręce śmierdzącego malucha, któremu trzeba było zmienić pieluchę…
Bardzo pocieszające było jednak to, że zazwyczaj było już tak późno, iż Adam po
prostu zasypiał w czasie przewijania, a resztę wieczoru (lub raczej nocy)
miałam dla siebie.
– Student
prawa, hm? – mruknęła Jessica, zaciągając się skrętem, którego podał jej Thomas.
Pokiwałam
głową, biorąc potężny łyk piwa. Streszczenie tygodnia u Fosterów nie zajęło mi
zbyt dużo czasu, w końcu ile można było opowiadać o parzeniu herbaty,
wykładaniu herbatników na porcelanowy talerzyk i gotowaniu obiadów, które i tak
nigdy nie smakowały pannie Brittany.
Nic dziwnego,
że Jess bardziej zainteresowała się Danielem.
– Do tego
przystojny w sumie… – rzuciła rozmarzonym głosem, a Tom zaczepnie klepnął ją w
nagie udo.
– Zajęty –
ostrzegłam ze śmiechem.
– Skąd to niby
wiesz? Mówiłaś, że rzadko bywa w tej chałupie – warknął Thomas z oburzeniem.
– Po prostu
wiem – prychnęłam z ignorancją, a gdy Jessica uniosła lekko brwi, westchnęłam.
– Starsza pani to straszna plotkara.
– Pewnie z tym
rakiem czy innym skorupiakiem, którego hoduje, nie ma zbyt wiele do roboty.
Jessica
zaciągnęła się skrętem, chichocząc z żartu swojego chłopaka. Ja spojrzałam na
Thomasa z politowaniem. Pewnie jeszcze tydzień temu jego dowcip podziałałby na
mnie tak, jak na Jess, ale teraz uznałam, że jest po prostu nie na miejscu.
Panna Brittany była poważnie chora, ale to nie była jej wina! Poza tym nie
użalała się nad sobą jak staruchy, które widziałam w domu opieki! Właściwie,
gdybym poznała ją w innych okolicznościach pewnie nie wpadłabym na to, że jest
chora… Zwróciłabym pewnie uwagę na brak włosów, ale pomyślałabym, że po prostu
wyłysiała na starość…
– Jesteś
żałosny – prychnęłam, podnosząc się z wygniecionego tapczanu. – Ciekawe czy
byłoby ci tak do śmiechu, gdybyś to ty miał na dniach umrzeć! – wypaliłam, a
gdy Thomas spojrzał na mnie z jeszcze większym rozbawieniem, odstawiłam butelkę
na mocno ubrudzony stolik. – Nieważne. Zmywam się stąd.
Wciągnęłam
przez głowę grubą, szarą bluzę z nadrukiem i chwyciłam swoje poobdzierane
adidasy z targu. Kierując się do drzwi nawet nie zwróciłam większej uwagi na
to, że Jess wciąż nie przestała chichotać. Thomas podniósł się z kanapy i
podążył za mną do korytarza.
– I ciekawe
dokąd pójdziesz… Do tego małego bękarta, żeby cię obrzygał? – zaszydził, gdy
wrzucałam do torebki telefon.
– Zamknij się…
– Zawsze wiedziałem,
że skończysz w pieluchach z niewiadomo czyim dzieckiem!
Zagotowało się
we mnie. Miałam ochotę odwrócić się do tego szczyla, napluć mi w twarz i kopnąć
go w jaja. Tak porządnie, żeby zwijał się z bólu przez najbliższe dni. Nie mam
pojęcia, co się ze mną stało, ale zamiast tego po prostu odwróciłam się na
pięcie i wyszłam…
Nigdy nie poznałam
swojego ojca. Nic o nim nie wiem. Mama nie chciała o nim rozmawiać, zawsze gdy
pytałam bardzo się denerwowała. Kiedyś usłyszałam, jak opowiadała swojej znajomej,
że to przeze mnie jest sama, że gdybym się nie urodziła, to wciąż byłby przy
niej. Wtedy dotarło do mnie, że ojciec zostawił ją, bo zaszła w ciążę.
Wtedy też
zdałam sobie sprawę z tego, że faceci to dranie.
Pamiętam, że
przed Andrew tylko jeden mężczyzna pojawiał się czasem w naszym domu. To był
ojciec Bianci, Richard. Przyjeżdżał do nas raz w miesiącu, zabierał Biancę na
lody i do McDonalda. Czasem przywoził mi czekoladę albo jakąś małą zabawkę. W
końcu przestał się pojawiać. Po prostu zapadł się pod ziemię.
Siedziałam na
łóżku przewijając Adama. Obserwowałam jego małe rączki, błądzące po pokoju
szare oczka, słodkie usteczka, które co chwila otwierał i zamykał. Był całkiem
nieszkodliwy kiedy nie płakał.
Zastanawiałam
się, czy kiedy już padnie pytanie o jego ojca, będę potrafiła powiedzieć mu
prawdę. „Tata? Nie znam… Zgwałcił mnie i zniknął”. Nawet w mojej głowie
brzmiało to zbyt okrutnie.
– Jeśli do tego
czasu z tobą wytrzymam, powiem ci, że twój tata mnie zostawił – rzuciłam cicho,
zapinając pieluszkę. – Jak na kogoś, kto właśnie wydalił z siebie takie coś, masz
spory brzuszek…
Adam uśmiechnął
się, zupełnie jakby zrozumiał, co powiedziałam. A może tylko chciał dać mi do
zrozumienia, że stać go na więcej?
Kichnął i
zakaszlał kilkakrotnie. Zapięłam śpiocha, naciągnęłam na jego małe stópki
skarpetki w kropki i zaniosłam go do łóżeczka po dziecku kuzynki Andrew. Oparłam
się o szczebelki, wkładając maluchowi do buzi butelkę z mlekiem modyfikowanym.
– Może kiedyś
nawet cię polubię – westchnęłam.
– Amelio?
Amelio!
Gwałtownie
podniosłam głowę z blatu kuchennej wysepki, rozglądając się wokół ze
zdziwieniem. Nie miałam pojęcia, w którym momencie zasnęłam. Mój wzrok
zatrzymał się na stojącym nade mną panu Danielu. Wpatrywał się we mnie z
nieprzeniknioną miną, ale uniesiona brew dała mi do zrozumienia, że powinnam
się wytłumaczyć.
– Przepraszam
pana… Bardzo przepraszam… – jęknęłam, podnosząc się ze stołka.
– Dobrze się
czujesz?
– Tak… Ja…
Miałam ciężką noc – mruknęłam, przeczesując palcami włosy.
Drugą z rzędu, pomyślałam z goryczą.
Przez cały weekend Adam nie dał mi zmrużyć oka. Budził się z przeraźliwym
płaczem, a ja nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Mama i Bianca pracowały na
nocne zmiany, a Andrew nie chciał mi pomóc. W końcu wyczerpany płaczem maluch
zasypiał nad ranem, a Andrew stwierdzał, że mam ugotować obiad…
– Nie mam dziś
zajęć… Może chcesz pojechać do domu? – spytał, wciąż przypatrując mi się
uważnie.
– Nie, błagam
nie! – jęknęłam nim zdążyłam ugryźć się w język.
Miałabym wrócić
tam i znów wysłuchiwać krzyków, płaczu, marudzenia? Nie, to nie wchodziło w
rachubę. Tego dnia dom Fosterów miał być moim azylem. Siłą by mnie z niego nie
wyrzucił!
Szkoda tylko,
że w tym „azylu” nie mogłam usiąść przy oknie, zapalić papierosa i popijać
piwa… Lub położyć się w jednym z pięknie prezentujących się, sporych łóżek,
które znajdowały się na piętrze, wcześniej łyknąwszy kilka tabletek nasennych
za dużo.
– Zrobię obiad…
– rzuciłam, szybko podnosząc się z krzesła i podchodząc do szafki, na której
leżała kartka z instrukcjami dotyczącymi posiłków.
– Kawę.
–
Słucham!? – gwałtownie odwróciłam się do
opartego o blat chłopaka.
– Zaparz kawę.
Najlepiej podwójne espresso – powiedział, a gdy, wciąż nie rozumiejąc,
zamrugałam, westchnął. – Dla siebie – dodał powoli.
Resztą dnia
spędził na piętrze, prawdopodobnie w swoim pokoju, podczas gdy ja parzyłam herbatę,
obserwowałam starszą panią i usiłowałam nie zasnąć na kanapie.
Przynajmniej
było cicho…
Przynajmniej
nie było Andrew...
Och, jak ja
nienawidziłam tego gbura!
Po obiedzie,
gdy Daniel wracał na piętro, a ja odprowadzałam go wzrokiem, panna Foster
usiadła w fotelu pod oknem i, nakrywając się kocem, ciężko westchnęła.
Właściwie sapnęła, co dało mi do zrozumienia, że, chcąc, nie chcąc, muszę na
nią spojrzeć. Wiedziałam, że zapowiada to kolejną, jakże nudną i pełną
wyrzutów, opowieść. Jedną z tych, które wcale mnie nie interesowały, ale
musiałam ich słuchać.
– Mam nadzieję,
że nie przyprowadzi dziś tu tej blond wywłoki… – powiedziała, poprawiając
brązową chustę, którą zawiązywała co ranek na głowie.
Uniosłam brwi.
Skinęłam powoli głową, odwracając wzrok w stronę regału z książkami. „Blond
wywłoka” w czasie mojej pracy w tym domu weszła do środka tylko raz i właściwie
przemknęła od razu na piętro, nawet nie zaszczycając panny Foster spojrzeniem.
Nawet ja
wiedziałam, że wypadało się przywitać! W końcu właziła z buciorami do domu
właśnie panny Foster…
– Nie mogę
zrozumieć, co on w niej widzi! – rzuciła.
– Wie pani…
Pewnie coś, skoro z nią jest – westchnęłam cicho.
– Ten chłopak
zasługuje na znacznie więcej…
Machnęła ręką i
znów zaczęła marudzić, opowiadać o tym, jak bardzo nieodpowiednia dla Daniela
jest Dominique. Ziewnęłam. Z opowieści panny Foster wynikało, że „blond
wywłoka” poszłaby do łóżka z każdym, a przy Danielu trzymało ją jego przyszłe
wykształcenie i wizja bogatej przyszłości. Przytakiwałam starszej pani, ale w
końcu przestałam jej słuchać.
Dominique nie
zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Wprawdzie nie zamieniłam z nią ani słowa,
ale, gdy tylko przekroczyła próg domu, wydała mi się zadufana w sobie, sztywna
i… Pusta.
I na tym
skończyła się moja ocena, bo zdałam sobie sprawę z tego, że w głębi duszy
przyznałam rację pannie Brittany. Nigdy nie lubiłam tego robić, więc
postanowiłam zostawić temat Dominique i wrócić do salonu.
Kilka minut
później monolog panny Brittany przerwał sygnał mojego telefonu. Bez wahania
odebrałam, dziękując w myślach osobie, która właśnie dzwoniła.
– Musisz wrócić
do domu. Natychmiast! – piszczała Bianca do słuchawki.
W tle słyszałam
przeraźliwy płacz Adama, krzyki Andrew, którego miałam ochotę wyciągnąć przez
słuchawkę i skopać… Naprawdę mocno pragnęłam, by dało się to zrobić.
– Jestem w
pracy – rzuciłam sucho.
– Ale… Musisz
tu przyjechać! – pisnęła jeszcze głośniej, a głos jej się załamał. – On ciągle
płacze, kaszle, robi się siny i chyba ma gorączkę! Nie wiem, co robić!
– A ja mam
wiedzieć!? – warknęłam, podnosząc się z kanapy.
Rozłączyłam
się. Opuściłam rękę i zaczęłam tępo wpatrywać się w poobijany telefon.
Wciąż słyszałam
płacz Adama. Przeszywający, głośny, ściskający za serce. Oczami wyobraźni
widziałam, jak maluch leży w łóżeczku, płacze i robi się siny.
Zrobiło mi się
słabo.
– W porządku,
Amelio? – spytała panna Foster, przyglądając mi się uważnie.
Pokręciłam
głową. Powoli usiadłam na kanapie.