wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział 4


„Anioł nigdy nie upada. Diabeł upada tak nisko, że nigdy się nie podniesie. Człowiek upada i powstaje.”
~Fiodor Dostojewski

Po tygodniu przebywania dzień w dzień w domu panny Foster byłam nie tyle wyczerpana, co po prostu wynudzona. Gdy nadszedł piątek, po pracy nawet nie wróciłam do domu. Łapiąc pierwszy autobus jadący do centrum, wyłączyłam telefon i udałam się do Thomasa, gdzie już czekała na mnie Jessica.
Wielkim, naprawdę ogromnym plusem pracy u Fosterów był fakt, iż rzadko widywałam Adama i Andrew. Tylko późnymi wieczorami, gdy wracałam do domu po skończonej robocie i kilku godzinach bezcelowego włóczenia się po mieście, wysłuchiwałam tego, jaka jestem nieodpowiedzialna. Wówczas rozwścieczony narzeczony mojej siostry wciskał mi w ręce śmierdzącego malucha, któremu trzeba było zmienić pieluchę… Bardzo pocieszające było jednak to, że zazwyczaj było już tak późno, iż Adam po prostu zasypiał w czasie przewijania, a resztę wieczoru (lub raczej nocy) miałam dla siebie.
– Student prawa, hm? – mruknęła Jessica, zaciągając się skrętem, którego podał jej Thomas.
Pokiwałam głową, biorąc potężny łyk piwa. Streszczenie tygodnia u Fosterów nie zajęło mi zbyt dużo czasu, w końcu ile można było opowiadać o parzeniu herbaty, wykładaniu herbatników na porcelanowy talerzyk i gotowaniu obiadów, które i tak nigdy nie smakowały pannie Brittany.
Nic dziwnego, że Jess bardziej zainteresowała się Danielem.
– Do tego przystojny w sumie… – rzuciła rozmarzonym głosem, a Tom zaczepnie klepnął ją w nagie udo.
– Zajęty – ostrzegłam ze śmiechem.
– Skąd to niby wiesz? Mówiłaś, że rzadko bywa w tej chałupie – warknął Thomas z oburzeniem.
– Po prostu wiem – prychnęłam z ignorancją, a gdy Jessica uniosła lekko brwi, westchnęłam. – Starsza pani to straszna plotkara.
– Pewnie z tym rakiem czy innym skorupiakiem, którego hoduje, nie ma zbyt wiele do roboty.
Jessica zaciągnęła się skrętem, chichocząc z żartu swojego chłopaka. Ja spojrzałam na Thomasa z politowaniem. Pewnie jeszcze tydzień temu jego dowcip podziałałby na mnie tak, jak na Jess, ale teraz uznałam, że jest po prostu nie na miejscu. Panna Brittany była poważnie chora, ale to nie była jej wina! Poza tym nie użalała się nad sobą jak staruchy, które widziałam w domu opieki! Właściwie, gdybym poznała ją w innych okolicznościach pewnie nie wpadłabym na to, że jest chora… Zwróciłabym pewnie uwagę na brak włosów, ale pomyślałabym, że po prostu wyłysiała na starość…
– Jesteś żałosny – prychnęłam, podnosząc się z wygniecionego tapczanu. – Ciekawe czy byłoby ci tak do śmiechu, gdybyś to ty miał na dniach umrzeć! – wypaliłam, a gdy Thomas spojrzał na mnie z jeszcze większym rozbawieniem, odstawiłam butelkę na mocno ubrudzony stolik. – Nieważne. Zmywam się stąd.
Wciągnęłam przez głowę grubą, szarą bluzę z nadrukiem i chwyciłam swoje poobdzierane adidasy z targu. Kierując się do drzwi nawet nie zwróciłam większej uwagi na to, że Jess wciąż nie przestała chichotać. Thomas podniósł się z kanapy i podążył za mną do korytarza.
– I ciekawe dokąd pójdziesz… Do tego małego bękarta, żeby cię obrzygał? – zaszydził, gdy wrzucałam do torebki telefon.
– Zamknij się…
– Zawsze wiedziałem, że skończysz w pieluchach z niewiadomo czyim dzieckiem!
Zagotowało się we mnie. Miałam ochotę odwrócić się do tego szczyla, napluć mi w twarz i kopnąć go w jaja. Tak porządnie, żeby zwijał się z bólu przez najbliższe dni. Nie mam pojęcia, co się ze mną stało, ale zamiast tego po prostu odwróciłam się na pięcie i wyszłam…

Nigdy nie poznałam swojego ojca. Nic o nim nie wiem. Mama nie chciała o nim rozmawiać, zawsze gdy pytałam bardzo się denerwowała. Kiedyś usłyszałam, jak opowiadała swojej znajomej, że to przeze mnie jest sama, że gdybym się nie urodziła, to wciąż byłby przy niej. Wtedy dotarło do mnie, że ojciec zostawił ją, bo zaszła w ciążę.
Wtedy też zdałam sobie sprawę z tego, że faceci to dranie.
Pamiętam, że przed Andrew tylko jeden mężczyzna pojawiał się czasem w naszym domu. To był ojciec Bianci, Richard. Przyjeżdżał do nas raz w miesiącu, zabierał Biancę na lody i do McDonalda. Czasem przywoził mi czekoladę albo jakąś małą zabawkę. W końcu przestał się pojawiać. Po prostu zapadł się pod ziemię.
Siedziałam na łóżku przewijając Adama. Obserwowałam jego małe rączki, błądzące po pokoju szare oczka, słodkie usteczka, które co chwila otwierał i zamykał. Był całkiem nieszkodliwy kiedy nie płakał.
Zastanawiałam się, czy kiedy już padnie pytanie o jego ojca, będę potrafiła powiedzieć mu prawdę. „Tata? Nie znam… Zgwałcił mnie i zniknął”. Nawet w mojej głowie brzmiało to zbyt okrutnie.
– Jeśli do tego czasu z tobą wytrzymam, powiem ci, że twój tata mnie zostawił – rzuciłam cicho, zapinając pieluszkę. – Jak na kogoś, kto właśnie wydalił z siebie takie coś, masz spory brzuszek…
Adam uśmiechnął się, zupełnie jakby zrozumiał, co powiedziałam. A może tylko chciał dać mi do zrozumienia, że stać go na więcej?
Kichnął i zakaszlał kilkakrotnie. Zapięłam śpiocha, naciągnęłam na jego małe stópki skarpetki w kropki i zaniosłam go do łóżeczka po dziecku kuzynki Andrew. Oparłam się o szczebelki, wkładając maluchowi do buzi butelkę z mlekiem modyfikowanym.
– Może kiedyś nawet cię polubię – westchnęłam.

– Amelio? Amelio!
Gwałtownie podniosłam głowę z blatu kuchennej wysepki, rozglądając się wokół ze zdziwieniem. Nie miałam pojęcia, w którym momencie zasnęłam. Mój wzrok zatrzymał się na stojącym nade mną panu Danielu. Wpatrywał się we mnie z nieprzeniknioną miną, ale uniesiona brew dała mi do zrozumienia, że powinnam się wytłumaczyć.
– Przepraszam pana… Bardzo przepraszam… – jęknęłam, podnosząc się ze stołka.
– Dobrze się czujesz?
– Tak… Ja… Miałam ciężką noc – mruknęłam, przeczesując palcami włosy.
Drugą z rzędu, pomyślałam z goryczą. Przez cały weekend Adam nie dał mi zmrużyć oka. Budził się z przeraźliwym płaczem, a ja nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Mama i Bianca pracowały na nocne zmiany, a Andrew nie chciał mi pomóc. W końcu wyczerpany płaczem maluch zasypiał nad ranem, a Andrew stwierdzał, że mam ugotować obiad…
– Nie mam dziś zajęć… Może chcesz pojechać do domu? – spytał, wciąż przypatrując mi się uważnie.
– Nie, błagam nie! – jęknęłam nim zdążyłam ugryźć się w język.
Miałabym wrócić tam i znów wysłuchiwać krzyków, płaczu, marudzenia? Nie, to nie wchodziło w rachubę. Tego dnia dom Fosterów miał być moim azylem. Siłą by mnie z niego nie wyrzucił!
Szkoda tylko, że w tym „azylu” nie mogłam usiąść przy oknie, zapalić papierosa i popijać piwa… Lub położyć się w jednym z pięknie prezentujących się, sporych łóżek, które znajdowały się na piętrze, wcześniej łyknąwszy kilka tabletek nasennych za dużo.
– Zrobię obiad… – rzuciłam, szybko podnosząc się z krzesła i podchodząc do szafki, na której leżała kartka z instrukcjami dotyczącymi posiłków.
– Kawę.
– Słucham!?  – gwałtownie odwróciłam się do opartego o blat chłopaka.
– Zaparz kawę. Najlepiej podwójne espresso – powiedział, a gdy, wciąż nie rozumiejąc, zamrugałam, westchnął. – Dla siebie – dodał powoli.
Resztą dnia spędził na piętrze, prawdopodobnie w swoim pokoju, podczas gdy ja parzyłam herbatę, obserwowałam starszą panią i usiłowałam nie zasnąć na kanapie.
Przynajmniej było cicho…
Przynajmniej nie było Andrew...
Och, jak ja nienawidziłam tego gbura!
Po obiedzie, gdy Daniel wracał na piętro, a ja odprowadzałam go wzrokiem, panna Foster usiadła w fotelu pod oknem i, nakrywając się kocem, ciężko westchnęła. Właściwie sapnęła, co dało mi do zrozumienia, że, chcąc, nie chcąc, muszę na nią spojrzeć. Wiedziałam, że zapowiada to kolejną, jakże nudną i pełną wyrzutów, opowieść. Jedną z tych, które wcale mnie nie interesowały, ale musiałam ich słuchać.
– Mam nadzieję, że nie przyprowadzi dziś tu tej blond wywłoki… – powiedziała, poprawiając brązową chustę, którą zawiązywała co ranek na głowie.
Uniosłam brwi. Skinęłam powoli głową, odwracając wzrok w stronę regału z książkami. „Blond wywłoka” w czasie mojej pracy w tym domu weszła do środka tylko raz i właściwie przemknęła od razu na piętro, nawet nie zaszczycając panny Foster spojrzeniem.
Nawet ja wiedziałam, że wypadało się przywitać! W końcu właziła z buciorami do domu właśnie panny Foster…
– Nie mogę zrozumieć, co on w niej widzi! – rzuciła.
– Wie pani… Pewnie coś, skoro z nią jest – westchnęłam cicho.
– Ten chłopak zasługuje na znacznie więcej…
Machnęła ręką i znów zaczęła marudzić, opowiadać o tym, jak bardzo nieodpowiednia dla Daniela jest Dominique. Ziewnęłam. Z opowieści panny Foster wynikało, że „blond wywłoka” poszłaby do łóżka z każdym, a przy Danielu trzymało ją jego przyszłe wykształcenie i wizja bogatej przyszłości. Przytakiwałam starszej pani, ale w końcu przestałam jej słuchać.
Dominique nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Wprawdzie nie zamieniłam z nią ani słowa, ale, gdy tylko przekroczyła próg domu, wydała mi się zadufana w sobie, sztywna i… Pusta.
I na tym skończyła się moja ocena, bo zdałam sobie sprawę z tego, że w głębi duszy przyznałam rację pannie Brittany. Nigdy nie lubiłam tego robić, więc postanowiłam zostawić temat Dominique i wrócić do salonu.
Kilka minut później monolog panny Brittany przerwał sygnał mojego telefonu. Bez wahania odebrałam, dziękując w myślach osobie, która właśnie dzwoniła.
– Musisz wrócić do domu. Natychmiast! – piszczała Bianca do słuchawki.
W tle słyszałam przeraźliwy płacz Adama, krzyki Andrew, którego miałam ochotę wyciągnąć przez słuchawkę i skopać… Naprawdę mocno pragnęłam, by dało się to zrobić.
– Jestem w pracy – rzuciłam sucho.
– Ale… Musisz tu przyjechać! – pisnęła jeszcze głośniej, a głos jej się załamał. – On ciągle płacze, kaszle, robi się siny i chyba ma gorączkę! Nie wiem, co robić!
– A ja mam wiedzieć!? – warknęłam, podnosząc się z kanapy.
Rozłączyłam się. Opuściłam rękę i zaczęłam tępo wpatrywać się w poobijany telefon.
Wciąż słyszałam płacz Adama. Przeszywający, głośny, ściskający za serce. Oczami wyobraźni widziałam, jak maluch leży w łóżeczku, płacze i robi się siny.
Zrobiło mi się słabo.
– W porządku, Amelio? – spytała panna Foster, przyglądając mi się uważnie.
Pokręciłam głową. Powoli usiadłam na kanapie. 

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział 3

Przez sesję nie mam totalnie na nic czasu... Egzamin za egzaminem, mnóstwo nauki, zero przyjemności... Z okazji zdanego dziś egzaminu z matematyki postanowiłam zrobić sobie jednak chwilę przerwy ;) I jest nowy rozdział.
Naprawdę baaaaaardzo Was przepraszam za to, że ostatnio nie czytam żadnych rozdziałów! Informujcie mnie wciąż, obiecuję, że nadrobię jak tylko znajdę czas! ;)


Prawdziwa siła człowieka tkwi nie w uniesieniach, lecz w niewzruszonym spokoju.”
Lew Tołstoj
– Za głośno mieszasz herbatę, moja droga.
Zastygłam w bezruchu, a brzdęk obijanej się o wnętrze szklanki łyżeczki ucichł. Podniosłam wzrok na siedzącego w fotelu pana Daniela, który, wciąż pogrążony w lekturze jakiejś wyjątkowo grubej książki, zdawał się nie zwracać uwagi na to, co dzieje się w salonie.
Pierwszy dzień był sprawdzianem. Miałam grzecznie wysłuchać poleceń, zaleceń, zasad, nakazów i zakazów, a potem stosować się do nich, by starsza pani mogła powiedzieć panu Fosterowi czy się nadaję. Szło mi całkiem nieźle, naprawdę tak uważam. Po prostu ta bledziutka kobitka zaczęła czepiać się wszystkiego i o wszystko!
Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić. Odłożyłam łyżeczkę na podstawek porcelanowej filiżanki z kwiatowym wzorem i wymusiłam uśmiech.
Pani starsza podniosła filiżankę i przytknęła do ust. Kątem oka zauważyłam, że pan Daniel podniósł wzrok znad książki.
– Zimna, za słodka.
Poczułam, jak się we mnie gotuje. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę, zacznę krzyczeć i przeklinać. Jak można być tak marudnym!?
Chyba wolałabym zmieniać pieluchy jakiemuś warzywu niż wysłuchiwać tej wstrętnej, starej wiedźmy.
– Ciociu, chyba trochę przesadzasz – mruknął chłopak, opuszczając wzrok. – Amelia się stara. Prawda, Amelio?
– Już nie… – mruknęłam do siebie.
Pani Brittany, siedząca naprzeciw mnie, nie usłyszała, co powiedziałam. Po cichu odstawiła filiżankę i powoli odwróciła głowę, krzywiąc się przy tym, jakby każdy ruch sprawiał jej ból. Pan Daniel z kolei odłożył książkę na drewniany, rzeźbiony stoliczek i podniósł się z ciężkim westchnięciem.
– Amelio, proszę na słowo.
Jęknęłam, zamykając oczy. Podnosząc się z kanapy zastanawiałam się tylko, czy zapłacą mi za te kilka godzin męczarni. Powinni – nie gotowałam zupy jarzynowej i nie parzyłam herbatki dla przyjemności.
Trochę szkoda mi było stracić tę pracę jeszcze zanim ją tak naprawdę zaczęłam. Z porannej rozmowy z panem Fosterem wynikało, że będzie mi nieźle płacił. Sam w sumie nie wymagał ode mnie wiele, ale wszystko zależało od zachcianek babki.
Weszłam do kuchni. Oddychałam głęboko, starając się uspokoić i wyciszyć, ale jednocześnie w głowie układałam wiązankę, jaką miałam zamiar sprezentować Jessice za to, że mnie wciągnęła w tą paranoję.
– Nie daj sobie wejść na głowę.
Zszokowana aż otworzyłam usta. Nie miałam pojęcia, co się właściwie stało. Miał mnie wywalić, pożegnać się!
Stał przy kuchennej wysepce, opierając się o wyczyszczoną na wysoki połysk kuchenkę indukcyjną. Wciąż z obojętnym wyrazem twarzy, z nieco smutnym spojrzeniem chwycił ścierkę i przetarł blat, na którym wcześniej rozlałam wodę. Nie był zły, a przynajmniej nie wyglądał, jakby miał mnie wyrzucić z hukiem.
Zamknęłam usta, ale nie oderwałam od niego wzroku.
– Musisz pokazać cioci Brittany, że masz swoje zdanie i nie dasz sobą pomiatać. Inaczej nie będzie cię szanować i zrobi ci tu piekło – dodał przyciszonym głosem.
– To starsza pani w ogóle kogoś szanuje? – wypaliłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. – Przepraszam – dodałam szybko.
– Panna – mruknął, nie zwracając uwagi na moje ostatnie słowo, a gdy posłałam mu zdziwione spojrzenie, westchnął. – Ciocia jest panną. Lubi, gdy ludzie się tak do niej zwracają – wyjaśnił. – W kredensie w salonie jest dzbanuszek z podgrzewaczem. W nim możesz zaparzyć cioci większą ilość herbaty. Earl Grey, trzy torebki do dzbanka, dwie i pół łyżeczki cukru.
– Ee… Mam robić notatki? – spytałam, zamrugawszy gwałtownie.
– Możesz – powiedział.
Usiadłam na kuchennym krześle, chwytając leżący na blacie notes i długopis. Pan Foster zaczął mówić o wszystkich przyzwyczajeniach jego ciotki, o tym co i o której powinnam jej podać na podwieczorek, o której kładzie się na drzemkę, jakie jada drugie śniadanie. Słuchałam go uważnie, ale żadne z jego słów nie znalazło dla siebie miejsca w mojej głowie. Wpatrywałam się w to, jak porusza ustami, wsłuchiwałam w ten spokojny, przyciszony ton i byłam pełna podziwu. Wydawał się najspokojniejszą osobą, jaką w życiu spotkałam. Znosił to wszystko, o czym mówił, spełniał te wszystkie zachcianki panny Brittany… Nawet ja zdawałam się nie działać mu na nerwy.
Skąd się biorą tacy ludzie!?
Ja nie wytrzymałabym jednej doby w takim nastawieniu do świata, jakie on miał. Po prostu nie.
– Amelio?
Zamrugałam gwałtownie, ocknąwszy się z zamyślenia. Odruchowo spojrzałam na notes, w którym na białej kartce widniało tylko słowo „spokój”. Szybko zamalowałam je bezkształtnymi bazgrołami, czując, że się rumienię. Po co w ogóle brałam do ręki długopis!? Przecież wiedziałam, że nic nie zanotuję!
– Przepraszam… – mruknęłam, wyrywając porysowaną kartkę.
– Nie szkodzi, wydrukuję ci to i powieszę na lodówce – rzucił bez emocji, po czym wyszedł z kuchni.

Powrót do domu okazał się cięższy, niż sądziłam. Cieszyłam się, wychodząc z posiadłości panny Brittany, ale już w autobusie dopadła mnie myśl, że w domu przecież nie czeka na mnie nic lepszego. Wciąż płaczący Adam, wrzeszczący Andrew, przytakująca mu Bianca… Mama pewnie kolejny dzień z rzędu została na nadgodzinach w jednej z trzech kawiarni, w których pracowała na czarno, by związać koniec z końcem.
Przejeżdżając koło swojego starego liceum pomyślałam, że mogłabym nie wrócić na noc. Wyciągnęłabym Jessicę do jakiegoś klubu albo została na noc u niej. Może opowiedziałabym jej o swoim pierwszym dniu u Fosterów, może po kilku głębszych wysłuchałaby mnie i nawet zrozumiała. Natychmiast jednak przypomniałam sobie, że jest środek tygodnia – Jess wciąż chodziła do liceum. Jej mama prędzej wydłubałaby mi oczy, niż pozwoliła wyciągnąć Jessicę na popijawę.
Tak jak się spodziewałam, w domu znów był ogromny hałas. Krzyk Adama, odór brudnych pieluch i rozgłoszony telewizor zniechęciły mnie do wejścia. Tuż przy frontowych drzwiach stał wielki worek z odpadami, prawdopodobnie czekający na wyniesienie właśnie przeze mnie. Nie zauważyłam butów mamy, ale prawie przewróciłam się o czarne adidasy Andrew. Ostatecznie postanowiłam przemknąć niezauważona do pokoju, zaszyć się pod kołdrą ze słuchawkami w uszach.
Zanim jednak wskoczyłam do łóżka wydobyłam spod mocno sfatygowanego materaca małe pudełeczko z tabletkami na uspokojenie, które lekarz przepisał mi po porodzie. Dawały niezłego kopa, zwłaszcza łykane po kilka sztuk…

Starsza pani siedziała w swoim fotelu. Na stoliku obok znajdował się dzbanuszek z herbatą, czysta filiżanka, pudełko z higienicznymi chusteczkami i talerzyk z maślanymi ciastkami. Nic nie stało tak, jak to zostawiłam – wszystko zostało przesunięte, obrócone, wyrównane. Jak od linijki. Nawet polarowy koc, który leżał na kolanach panny Brittany nie był luźno położony, lecz równo złożony.
Wszystko było idealnie prosto.
Panna Brittany całe przedpołudnie czytała książkę. Grube romansidło w twardej oprawie, którego wytarte rogi sprawiały, że odnosiłam wrażenie, iż czytane było bardzo często.
– Chcesz też poczytać? – spytała kobieta, gdy usiadłam na kanapie zaraz po tym, jak posprzątałam po obiedzie.
W życiu nie przeczytałam ani jednej książki, nie licząc ilustrowanego „Króla Lwa” i „Pięknej i Bestii”. Ale to było gdy miałam dziewięć lat i każdy to znał, a my nie mieliśmy w domu odtwarzacza VHS. Chcąc, nie chcąc, musiałam to przeczytać.
Następną książką, jaką chwyciłam do ręki było „Romeo i Julia”. Wówczas miałam piętnaście lat i byłam pod wrażeniem tego, w jaki sposób polonistka opowiadała o tej historii. Zapowiadało się na naprawdę piękną historię o miłości na dobre i na złe… Po lekcjach zajrzałam nawet do biblioteki i wypożyczyłam jakieś stare wydanie. Niestety, w domu zapomniałam wyciągnąć książki z torby i następnego dnia wypadła mi na korytarzu przy kolegach z klasy. To było tak śmieszne, że odechciało mi się czytać.
Chyba nawet nie oddałam jej z powrotem do biblioteki…
Pokręciłam głową, a panna Brittany lekko wzruszyła ramionami i wróciła do powieści.
Drzwi frontowe otworzyły się, a na korytarzu rozległy się kroki. Natychmiast spojrzałam na tarczę wielkiego, stojącego zegara – na pana Daniela było znacznie za wcześnie.
Panna Brittany zamknęła książkę, wsadzając palec między strony, które właśnie czytała. Posłała mi wyczekujące spojrzenie, więc podniosłam się z kanapy, ale nie zdążyłam zrobić kroku, bo do salonu wszedł ubrany w garnitur pan Foster.
– Przyjechałem się przebrać – oświadczył spokojnie.
Podszedł do fotela ciotki i pochylił się, by czule ucałować ją w policzek na powitanie, podczas gdy ja lustrowałam go uważnie spojrzeniem.
W moim świecie mężczyźni nie nosili garniturów, nie szanowali starszych, a już na pewno nie okazywali im czułości. Musiałam przyznać, że takie zachowanie było naprawdę imponujące, a pan Foster prezentował się w garniturze nienagannie. Idealnie.
Jak wszystko w świecie panny Foster.
– Skończyłem na dziś zajęcia. Podrzucę Dominique na zdjęcia i szybko wrócę – powiedział do ciotki, po czym opuścił salon, nawet nie zaszczyciwszy mnie spojrzeniem.
Panna Brittany odczekała, aż kroki wnuka jej siostry ucichną na piętrze, po czym szybko podniosła się z fotela i podeszła do okna.
– Znów ta wywłoka… – wysyczała do siebie, wypatrując czegoś na ulicy. – Nie wiem, co Daniel w niej widzi… No chodź tu! – ze zniecierpliwieniem machnęła na mnie ręką, a ja natychmiast zbliżyłam się o kilka kroków.
Na podjeździe stał czarny, wyjątkowo zadbany volkswagen, o którego opierała się wysoka, szczupła blondynka o jasnej karnacji. Już z daleka widać było, że nie szczędzi sobie makijażu, a pieniądze, które zostawiała u fryzjera, kosmetyczki i w butikach musiały sumować się w kolosalne liczby. Jednego nie można było jej odmówić…
– Jest ładna – rzuciłam cicho.
– Jest pusta – prychnęła ciotka Brittany.
Lekko wzruszyłam ramionami. Może i była, może nie. Szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to. Dopóki nie wchodziła mi w drogę mogła sobie być jakakolwiek chciała…
– Serio, ciociu?
Podskoczyłam, odwracając się w stronę wejścia do salonu. Pan Foster przyglądał się nam z dezaprobatą, ale mogłam przysiąc, że przez jego oblicze przemknął cień rozbawienia.
– Nie musisz oglądać Dominique przez okno. Mogę zaprosić ją do środka – powiedział spokojnie, a gdy panna Brittany skrzywiła się pokręcił głową z niedowierzaniem i wrócił na korytarz. – I nie myśl, że cię nie widać przez te firany! – krzyknął na pożegnanie, a potem usłyszałyśmy już tylko trzaśnięcie drzwiami.