piątek, 8 marca 2013

Rozdział 5

Kochani!
Powracam po przerwie ;)
Niestety mój komputer zbuntował się i umarł... W oczekiwaniu na nowy sprzęt nie miałam dostępu do Internetu, a co za tym idzie, to blogów!
Obiecuję, że nadrobię wszystkie zaległości u Was, dajcie mi tylko troszkę czasu ;)


„Troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka.”
~Karol Wojtyła

Panna Foster jednym krzykiem ściągnęła na dół wnuka swojej siostry, po czym kazała mu zawieźć mnie do domu. Zdziwiony chłopak nie oponował – chwilę później już siedziałam na przednim siedzeniu pasażera w jego czarnego volkswagena.
Myśli tłoczyły się w mojej głowie. Dlaczego Bianca zadzwoniła akurat do mnie!? Przecież nie miałam pojęcia o dzieciach! Skoro ona nie potrafiła pomóc Adamowi, to ja tym bardziej nie mogłam nic zdziałać. Mogła zadzwonić do mamy, ona na pewno wiedziałaby co zrobić!
Wypadłam jak oparzona z samochodu, gdy tylko pan Foster zatrzymał się pod wskazaną przeze mnie starą kamienicą. Pobiegłam do klatki schodowej, nawet nie zwracając uwagi na prośby Daniela, żebym zaczekała.
Na co miałam czekać!?
W domu jak zwykle panował nieznośny zaduch i okropny hałas. Do tego dochodził przeszywający chłód – kilka dni temu odłączono nam ogrzewanie, a Andrew nie spieszył się ze spłaceniem długów. W wejściu stał ogromny worek ze śmieciami, które prawdopodobnie miałam wynieść po powrocie z pracy.
Bianca chodziła w kółko pokoju, który w istocie po części był salonem, po części jadalnią, ale także sypialnią mamy. Andrew, rozłożony na kanapie niczym pan świata, beznamiętnie przerzucał kanały, krzywiąc się za każdym razem, gdy tylko na ekranie telewizora pojawiała się kolejna opera mydlana.
– Nareszcie! – krzyknęła moja siostra, zatrzymując się na chwilę. – Nie wiem, co się dzieje… On wciąż płacze…
Stałam jak wryta w drzwiach, wciąż nie mogąc pojąć, co się właściwie dzieje w domu. Leżący w łóżeczku Adam zanosił się płaczem i dusił od kaszlu, a oni nic nie robili, by mu pomóc!
– Amelio…?
Obróciłam się. W drzwiach od mieszkania, których jeszcze nie zamknęłam, stał pan Foster. Jednym spojrzeniem omiótł mały korytarz i duży pokój, przy którym stałam. Poczułam, że się rumienię. Ten okropny zaduch, bałagan i hałas musiały do odrzucić. W końcu sam żył w niemal królewskich warunkach… Było mi wstyd.
Jednak na twarzy pana Fostera nie pojawiło się obrzydzenie, którego się spodziewałam. Przez jego oblicze nie przemknął nawet cień emocji. Gdy bez słowa odeszłam w stronę swojego pokoju, zdecydowanie ruszył za mną.
Adam leżał w łóżeczku. Bezbronny, czerwony od płaczu, kaszląc i wierzgając nóżkami. Białe body, na których miał jedynie brązowe rajstopki w misie, były brudne i mokre, jakby malcowi niedawno się ulało.
Nie zastanawiając się ani chwili, wzięłam malca na ręce i przytuliłam do siebie, chcąc go uspokoić. Kilka razy wyszeptałam coś w stylu „csii, już dobrze”, jak zwykle robiła to mama, jednak Adam nie uciszył się nawet na chwilę.
– Jak już go uspokoisz wynieś śmieci i kup mleko! – krzyknął Andrew, który właśnie podniósł się w kanapy i skierował do kuchni.
Pan Foster nie kątem oka spojrzał w stronę, z której dobiegał głos narzeczonego mojej siostry, jednak nie odwrócił się. Mogłam przysiąc, że teraz na jego twarzy na chwilę zagościło lekkie obrzydzenie.
– Dlaczego płaczesz…? Przestań płakać… – szepnęłam, bujając w ramionach malca.
Oczy naszły mi łzami, zupełnie, jakby cierpienie Adama przechodziło na mnie. Bezsilność mnie dobijała.
Pan Foster podszedł do mnie i przyłożył dłoń do skroni Adama.
– Ma gorączkę…
– Ryczy cały dzień, to się zgrzał! – warknął Andrew, stając w drzwiach do mojego pokoju.
Stojący obok mnie chłopak zacisnął zęby i zamknął na chwilę oczy, oddychając głęboko, jakby hamował się przed skomentowaniem słów mojego przyszłego szwagra. Po krótkiej chwili spojrzał na mnie i, pogłaskawszy kaszlącego Adama po główce, westchnął ciężko.
Gdy Andrew wrócił do dużego pokoju, pan Foster spojrzał na mnie.
– Nie mówiłaś, że masz dziecko – westchnął.
– Nie pytał pan – odparowałam, siadając na łóżku.
– Mam na imię Daniel – powiedział spokojnie, podchodząc do mnie. – Powinnaś zabrać go do lekarza.
Odwróciłam wzrok, wciąż lekko kołysząc Adama, który jakby zaczynał się uspakajać (lub po prostu nie miał już sił na dalszy płacz).
Nie mogłam zabrać małego do lekarza. Żaden pracownik służby zdrowia nie przyjąłby nas, bo ani ja, ani Adam nie byliśmy ubezpieczeni, a nie stać mnie było na prywatne wizyty.
– To akurat nie jest problem – powiedział Daniel, gdy wspomniałam o braku ubezpieczenia. – Po prostu spakuj małego. Zawiozę was…
Spojrzałam na chłopaka. Wyglądał, jakby mówił poważnie.
Wzrokiem odnalazłam stojącą w korytarzu Biancę. Płakała, opierając się o futrynę. Pokiwała zachęcająco głową, widząc, że nie mam pojęcia, co zrobić.

Adam całkowicie uspokoił się dopiero w samochodzie. Zasnął w połowie drogi do szpitala Mount Auburn.
Zbudowany z czerwonej cegły i szkła, otoczony liczną zielenią budynek trochę mnie przerażał. Nie licząc porodu, nigdy nie byłam w szpitalu. Kojarzyły mi się one z umieralnią, jednym, wielkim biurokratycznym bałaganem i wrednymi pielęgniarkami. Właściwie, unikałam nawet przychodni…
Nie zwracałam większej uwagi na wnętrze, gdy Daniel, niosąc nosidełko ze śpiącym Adamem, prowadził mnie do rejestracji. Stojąca za ladą ciemnoskóra kobieta uśmiechnęła się i przywitała nas wyuczoną regułką.
– Witam… Szukam Carli Martinez – powiedział Daniel, z uśmiechem opierając się o biurko. – To pilne… Proszę powiedzieć, że przyszedł Daniel Foster.
Kobieta podniosła białą słuchawkę stacjonarnego telefonu i wykręciła jakiś wyjątkowo krótki numer. Poinformowała osobę po drugiej stronie o przybyciu Daniela, po czym przekazała nam, że rzekoma Carla zaraz przyjdzie i gestem zaprosiła nas na plastikowe krzesełka.
Adam kilka razy zakaszlał, gdy Daniel stawiał nosidełko na krześle. Obudził się z płaczem, zupełnie jak w nocy. Trzęsącymi się rękoma wyciągnęłam go, rozpięłam jego błękitną kurteczkę i przytuliłam malca do siebie.
– Daniel, kochanie! – niska, zgrabna latynoska w pielęgniarskim kitlu przywitała mojego towarzysza przyjaznym uściskiem i całusem w policzek. – Co cię tu sprowadza…? Mam nadzieję, że nie chodzi o ciocię… Już wolę ciebie widzieć chorego! – zaśmiała się.
– Hej – Daniel uśmiechnął się, odwzajemniając uścisk.
– Wyglądasz na zdrowego…
– Nie chodzi o mnie… – westchnął, lekkim skinięciem głowy wskazując na mnie i Adama. – Maluch ma gorączkę, kaszle… Nie wygląda to za dobrze.
Kobieta podeszła do mnie i przyłożyła Adamowi rękę do czoła. Po chwili pogłaskała go po policzku, a gdy maluch ponownie kilkakrotnie zakaszlał, odsunęła się.
– Poproszę doktora James’a, żeby natychmiast go obejrzał. Przyniosę papiery do wypełnienia… – powiedziała.
Daniel chwycił ją za rękę, gdy chciała odejść. Uśmiechnął się czarująco, a latynoska z udawaną dezaprobatą przewróciła oczami.
– Co znów…?
– Ogromna prośba… – powiedział chłopak, ściskając jej dłoń. – Na osobności…
Objął przewracającą oczami kobietę ramieniem, odprowadzając w stronę rejestracji. Posłał mi krótki uśmiech i puścił do mnie oczko.
– Niech James przyjmie tego ślicznego, płaczącego malucha – rzuciła Carla do kobiety w rejestracji, po czym pozwoliła Danielowi odciągnąć się na bok.

Siedziałam na kozetce, obserwując doktora w średnim wieku, który uważnie badał Adama. Podziwiałam go za to, że udało mu się zajrzeć mu do gardła mimo płaczu i zmierzyć temperaturę w miejscu, do którego ja w życiu nie wsadziłabym dziecku termometru. Osłuchiwał malca, mierzył puls, świecił małą latareczką w oczy i uszy. Zrobił mu chyba wszystkie możliwe badania, a wyniki zapisywał na karcie, którą przyniosła mu przyjaciółka Daniela.
Kilkanaście minut później leżałam w nowoczesnej, przytulnej sali, przytulając do siebie małego. Wpatrywałam się w stojące obok szpitalnego łóżka dziecięce łóżeczko, ocierając łzy.
Nie byłam pewna, dlaczego właściwie płakałam. Dłuższą chwilę tłumaczyłam to sobie hormonami i narkotykowym głodem, który powoli zaczynał we mnie uderzać.
Nie docierało do mnie, że Adam ma zapalenie płuc i musi zostać w szpitalu.
– Przecież czuł się dobrze… – jęknęłam, gdy Daniel przywiózł spakowaną przez Biancę torbę z ubrankami, mlekiem modyfikowanym i kilkoma ubraniami dla mnie.
– Ale teraz tak nie jest – westchnął, zamykając za sobą drzwi. – Podadzą mu leki i poczuje się lepiej.
– Dlaczego zachorował!?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – mruknął wymownie, odwracając się od szafki, na której postawił szarą torbę podróżną.
Podniosłam głowę, posyłając mu zdziwione spojrzenie.
– Amelio, byłem w twoim mieszkaniu… Nie wydaje mi się, żeby były to idealne warunki do prawidłowego rozwoju niemowlęcia! – wyrzucił chłopak z lekką złością.
Podniosłam się z łóżka. Położyłam małego do plastikowego kojca.
– Co!? – warknęłam ze złością, ignorując płaczącego Adama.
– Nieważne… – westchnął z rezygnacją.
Byłam wściekła. Znalazł się ten, który miał prawo oceniać to, jakie warunku do rozwoju ma moje dziecko!
– No słucham, znawco dzieci! – wycedziłam.
Daniel delikatnie przekrzywił głowę, lekko zmrużył oczy, zaciskając usta. W końcu nie wytrzymał mojego wyzywającego spojrzenia.
– W twoim domu jest zimno, śmierdzi wilgocią, jest brudno, a ten frajer od śmieci i mleka nie nadaje się do opieki nad dzieckiem – wyliczył na palcach. – Z drugiej strony mamy matkę, której nie zaniepokoił płacz i kaszel niespełna półrocznego dziecka, co, jak powiedziałaś lekarzowi, trwa od kilku nocy. Może to przemyślisz, kiedy pielęgniarka będzie pompowała antybiotyki w twojego syna, którego zresztą nie zabrałaś jeszcze na żadne szczepienie!

7 komentarzy:

  1. Nareszcie ktoś zainteresował się marnym losem chłopca. Mam nadzieję, że Amelia przemyśli sobie to, co się z nią dzieje i stopniowo zacznie poprawiać swoje warunki bytu, a także malca. Żadne z nich nie powinno się tak męczyć, pomimo trudnej przeszłości. Mam nadzieję, że Amelia znajdzie jakąś równowagę w życiu, w końcu strasznie mi jej szkoda, a los obszedł się z nią wyjątkowo okrutnie.
    Cieszę się, że dodałaś tę notkę tak szybko i już czekam na następną:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałam, że Daniel się w to zaangażuje, że przejmie się losem tego dziecka. A jednak zaskoczył mnie i to mega pozytywnie. Widać, że Amelia przestraszyła się nie na żarty. Mogę się założyć, że jakby chłopczykowi stała się większa krzywda ona po prostu by się załamała. Nosiła go 9 miesięcy pod swoim sercem, to ich łączy na zawsze. Ktoś w końcu prosto w oczy powiedział jej prawdę o niej i o tym jak nieodpowiedzialnie się zachowuje. Mam nadzieję, że dziewczyna się nad tym zastanowi.
    Pozdrawiam.
    /pozorne-szczescie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć !
    No, a już myślałam, że zatłukę Amelię :D A jednak pojechała do Adasia, a jej zdziwienie na wieść,że mały jest poważnie chory, na zapalenie płuc mnie rozbawiła! Bo przecież nie łaska było zwrócić wcześniej uwagę, że mały kaszle i jest gorący! Masakra normalnie :/ Andrew jest okropny, zamiast pomóc to siedział i sobie kanały przekręcał, ych! Ja tych Twoich bohaterów to mam ochotę na żywca zakopać xd
    Jak dobrze, że Daniel pomógł i, że Amelia dowiedziała się kilku słów prawdy :D
    Czekam na kolejny rozdział, życzę weny i pozdrawiam ^^
    PS. Zapraszam na nowego bloga. Zostawię w spamie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty nienawidzisz chyba wszystkich bohaterów moich opowiadań xD

      Usuń
  4. No to usłyszała bolesną prawdę. Jest młoda, ale powinna zastanowić się nad tym, co powiedział jej Daniel. Miał rację. Mam nadzieję, że ona to sobie dobrze przemyśli. Biedny mały Adam tak długo musiał się męczyć. Ech... Amelia nie nadaje się na matkę, ale liczą na to, że kiedyś to się zmieni i ona zacznie dbać o syna. Heh, fajnie mi się pisze, będąc osobą postronną. Pewnie na jej miejscu kompletnie nie wiedziałabym, co robić z taki dzieckiem, jak się nim zajmować i kiedy reagować, a kiedy uznać, że popłacze i przestanie, hehe. Dobrze, że był przy niej Daniel i zabrał ich do tego szpitala. Gdyby nie on, to z Adamem mogłoby być naprawdę źle.

    OdpowiedzUsuń
  5. Daniel się zaangażował ;) I dobrze, biedny Adaś, w końcu ktoś się nim porządnie zajmie. Szkoda, że tak późno i maluch potrzebuje przez to takiej dawki leków. Amelia niezłą wiązankę usłyszała na koniec. Przykro się słyszy takie rzeczy, ale może to nią trochę wstrząśnie i weźmie się za siebie i wychowanie malucha. Andrew jest żałosny, brak słów.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaangażowaniem bym jeszcze tego nie nazwała, ale się przejął ;)

      Usuń

Pamiętaj, że komentarze pod notkami to nie miejsce na SPAM! Od tego jest SPAMownik, który znajdziesz w Menu ;)