Powracam po przerwie ;)
Niestety mój komputer zbuntował się i umarł... W oczekiwaniu na nowy sprzęt nie miałam dostępu do Internetu, a co za tym idzie, to blogów!
Obiecuję, że nadrobię wszystkie zaległości u Was, dajcie mi tylko troszkę czasu ;)
„Troska o dziecko jest pierwszym i
podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka.”
~Karol
Wojtyła
Panna Foster
jednym krzykiem ściągnęła na dół wnuka swojej siostry, po czym kazała mu
zawieźć mnie do domu. Zdziwiony chłopak nie oponował – chwilę później już
siedziałam na przednim siedzeniu pasażera w jego czarnego volkswagena.
Myśli tłoczyły
się w mojej głowie. Dlaczego Bianca zadzwoniła akurat do mnie!? Przecież nie
miałam pojęcia o dzieciach! Skoro ona nie potrafiła pomóc Adamowi, to ja tym
bardziej nie mogłam nic zdziałać. Mogła zadzwonić do mamy, ona na pewno
wiedziałaby co zrobić!
Wypadłam jak
oparzona z samochodu, gdy tylko pan Foster zatrzymał się pod wskazaną przeze
mnie starą kamienicą. Pobiegłam do klatki schodowej, nawet nie zwracając uwagi
na prośby Daniela, żebym zaczekała.
Na co miałam
czekać!?
W domu jak
zwykle panował nieznośny zaduch i okropny hałas. Do tego dochodził
przeszywający chłód – kilka dni temu odłączono nam ogrzewanie, a Andrew nie
spieszył się ze spłaceniem długów. W wejściu stał ogromny worek ze śmieciami,
które prawdopodobnie miałam wynieść po powrocie z pracy.
Bianca chodziła
w kółko pokoju, który w istocie po części był salonem, po części jadalnią, ale
także sypialnią mamy. Andrew, rozłożony na kanapie niczym pan świata,
beznamiętnie przerzucał kanały, krzywiąc się za każdym razem, gdy tylko na
ekranie telewizora pojawiała się kolejna opera mydlana.
– Nareszcie! –
krzyknęła moja siostra, zatrzymując się na chwilę. – Nie wiem, co się dzieje…
On wciąż płacze…
Stałam jak
wryta w drzwiach, wciąż nie mogąc pojąć, co się właściwie dzieje w domu. Leżący
w łóżeczku Adam zanosił się płaczem i dusił od kaszlu, a oni nic nie robili, by
mu pomóc!
– Amelio…?
Obróciłam się.
W drzwiach od mieszkania, których jeszcze nie zamknęłam, stał pan Foster.
Jednym spojrzeniem omiótł mały korytarz i duży pokój, przy którym stałam.
Poczułam, że się rumienię. Ten okropny zaduch, bałagan i hałas musiały do
odrzucić. W końcu sam żył w niemal królewskich warunkach… Było mi wstyd.
Jednak na
twarzy pana Fostera nie pojawiło się obrzydzenie, którego się spodziewałam.
Przez jego oblicze nie przemknął nawet cień emocji. Gdy bez słowa odeszłam w
stronę swojego pokoju, zdecydowanie ruszył za mną.
Adam leżał w
łóżeczku. Bezbronny, czerwony od płaczu, kaszląc i wierzgając nóżkami. Białe
body, na których miał jedynie brązowe rajstopki w misie, były brudne i mokre,
jakby malcowi niedawno się ulało.
Nie
zastanawiając się ani chwili, wzięłam malca na ręce i przytuliłam do siebie,
chcąc go uspokoić. Kilka razy wyszeptałam coś w stylu „csii, już dobrze”, jak
zwykle robiła to mama, jednak Adam nie uciszył się nawet na chwilę.
– Jak już go
uspokoisz wynieś śmieci i kup mleko! – krzyknął Andrew, który właśnie podniósł
się w kanapy i skierował do kuchni.
Pan Foster nie
kątem oka spojrzał w stronę, z której dobiegał głos narzeczonego mojej siostry,
jednak nie odwrócił się. Mogłam przysiąc, że teraz na jego twarzy na chwilę
zagościło lekkie obrzydzenie.
– Dlaczego
płaczesz…? Przestań płakać… – szepnęłam, bujając w ramionach malca.
Oczy naszły mi
łzami, zupełnie, jakby cierpienie Adama przechodziło na mnie. Bezsilność mnie
dobijała.
Pan Foster
podszedł do mnie i przyłożył dłoń do skroni Adama.
– Ma gorączkę…
– Ryczy cały
dzień, to się zgrzał! – warknął Andrew, stając w drzwiach do mojego pokoju.
Stojący obok
mnie chłopak zacisnął zęby i zamknął na chwilę oczy, oddychając głęboko, jakby
hamował się przed skomentowaniem słów mojego przyszłego szwagra. Po krótkiej
chwili spojrzał na mnie i, pogłaskawszy kaszlącego Adama po główce, westchnął
ciężko.
Gdy Andrew
wrócił do dużego pokoju, pan Foster spojrzał na mnie.
– Nie mówiłaś,
że masz dziecko – westchnął.
– Nie pytał pan
– odparowałam, siadając na łóżku.
– Mam na imię
Daniel – powiedział spokojnie, podchodząc do mnie. – Powinnaś zabrać go do
lekarza.
Odwróciłam
wzrok, wciąż lekko kołysząc Adama, który jakby zaczynał się uspakajać (lub po
prostu nie miał już sił na dalszy płacz).
Nie mogłam
zabrać małego do lekarza. Żaden pracownik służby zdrowia nie przyjąłby nas, bo
ani ja, ani Adam nie byliśmy ubezpieczeni, a nie stać mnie było na prywatne
wizyty.
– To akurat nie
jest problem – powiedział Daniel, gdy wspomniałam o braku ubezpieczenia. – Po
prostu spakuj małego. Zawiozę was…
Spojrzałam na
chłopaka. Wyglądał, jakby mówił poważnie.
Wzrokiem
odnalazłam stojącą w korytarzu Biancę. Płakała, opierając się o futrynę.
Pokiwała zachęcająco głową, widząc, że nie mam pojęcia, co zrobić.
Adam całkowicie
uspokoił się dopiero w samochodzie. Zasnął w połowie drogi do szpitala Mount
Auburn.
Zbudowany z
czerwonej cegły i szkła, otoczony liczną zielenią budynek trochę mnie
przerażał. Nie licząc porodu, nigdy nie byłam w szpitalu. Kojarzyły mi się one
z umieralnią, jednym, wielkim biurokratycznym bałaganem i wrednymi
pielęgniarkami. Właściwie, unikałam nawet przychodni…
Nie zwracałam
większej uwagi na wnętrze, gdy Daniel, niosąc nosidełko ze śpiącym Adamem,
prowadził mnie do rejestracji. Stojąca za ladą ciemnoskóra kobieta uśmiechnęła
się i przywitała nas wyuczoną regułką.
– Witam… Szukam
Carli Martinez – powiedział Daniel, z uśmiechem opierając się o biurko. – To
pilne… Proszę powiedzieć, że przyszedł Daniel Foster.
Kobieta
podniosła białą słuchawkę stacjonarnego telefonu i wykręciła jakiś wyjątkowo
krótki numer. Poinformowała osobę po drugiej stronie o przybyciu Daniela, po
czym przekazała nam, że rzekoma Carla zaraz przyjdzie i gestem zaprosiła nas na
plastikowe krzesełka.
Adam kilka razy
zakaszlał, gdy Daniel stawiał nosidełko na krześle. Obudził się z płaczem,
zupełnie jak w nocy. Trzęsącymi się rękoma wyciągnęłam go, rozpięłam jego
błękitną kurteczkę i przytuliłam malca do siebie.
– Daniel,
kochanie! – niska, zgrabna latynoska w pielęgniarskim kitlu przywitała mojego
towarzysza przyjaznym uściskiem i całusem w policzek. – Co cię tu sprowadza…?
Mam nadzieję, że nie chodzi o ciocię… Już wolę ciebie widzieć chorego! –
zaśmiała się.
– Hej – Daniel
uśmiechnął się, odwzajemniając uścisk.
– Wyglądasz na
zdrowego…
– Nie chodzi o
mnie… – westchnął, lekkim skinięciem głowy wskazując na mnie i Adama. – Maluch
ma gorączkę, kaszle… Nie wygląda to za dobrze.
Kobieta
podeszła do mnie i przyłożyła Adamowi rękę do czoła. Po chwili pogłaskała go po
policzku, a gdy maluch ponownie kilkakrotnie zakaszlał, odsunęła się.
– Poproszę
doktora James’a, żeby natychmiast go obejrzał. Przyniosę papiery do
wypełnienia… – powiedziała.
Daniel chwycił
ją za rękę, gdy chciała odejść. Uśmiechnął się czarująco, a latynoska z udawaną
dezaprobatą przewróciła oczami.
– Co znów…?
– Ogromna
prośba… – powiedział chłopak, ściskając jej dłoń. – Na osobności…
Objął
przewracającą oczami kobietę ramieniem, odprowadzając w stronę rejestracji. Posłał
mi krótki uśmiech i puścił do mnie oczko.
– Niech James
przyjmie tego ślicznego, płaczącego malucha – rzuciła Carla do kobiety w
rejestracji, po czym pozwoliła Danielowi odciągnąć się na bok.
Siedziałam na
kozetce, obserwując doktora w średnim wieku, który uważnie badał Adama.
Podziwiałam go za to, że udało mu się zajrzeć mu do gardła mimo płaczu i
zmierzyć temperaturę w miejscu, do którego ja w życiu nie wsadziłabym dziecku
termometru. Osłuchiwał malca, mierzył puls, świecił małą latareczką w oczy i
uszy. Zrobił mu chyba wszystkie możliwe badania, a wyniki zapisywał na karcie,
którą przyniosła mu przyjaciółka Daniela.
Kilkanaście
minut później leżałam w nowoczesnej, przytulnej sali, przytulając do siebie
małego. Wpatrywałam się w stojące obok szpitalnego łóżka dziecięce łóżeczko,
ocierając łzy.
Nie byłam
pewna, dlaczego właściwie płakałam. Dłuższą chwilę tłumaczyłam to sobie
hormonami i narkotykowym głodem, który powoli zaczynał we mnie uderzać.
Nie docierało
do mnie, że Adam ma zapalenie płuc i musi zostać w szpitalu.
– Przecież czuł
się dobrze… – jęknęłam, gdy Daniel przywiózł spakowaną przez Biancę torbę z
ubrankami, mlekiem modyfikowanym i kilkoma ubraniami dla mnie.
– Ale teraz tak
nie jest – westchnął, zamykając za sobą drzwi. – Podadzą mu leki i poczuje się
lepiej.
– Dlaczego
zachorował!?
– Naprawdę
chcesz wiedzieć? – mruknął wymownie, odwracając się od szafki, na której
postawił szarą torbę podróżną.
Podniosłam
głowę, posyłając mu zdziwione spojrzenie.
– Amelio, byłem
w twoim mieszkaniu… Nie wydaje mi się, żeby były to idealne warunki do
prawidłowego rozwoju niemowlęcia! – wyrzucił chłopak z lekką złością.
Podniosłam się
z łóżka. Położyłam małego do plastikowego kojca.
– Co!? –
warknęłam ze złością, ignorując płaczącego Adama.
– Nieważne… –
westchnął z rezygnacją.
Byłam wściekła.
Znalazł się ten, który miał prawo oceniać to, jakie warunku do rozwoju ma moje
dziecko!
– No słucham,
znawco dzieci! – wycedziłam.
Daniel
delikatnie przekrzywił głowę, lekko zmrużył oczy, zaciskając usta. W końcu nie
wytrzymał mojego wyzywającego spojrzenia.
– W twoim domu jest zimno, śmierdzi wilgocią, jest brudno, a ten frajer
od śmieci i mleka nie nadaje się do opieki nad dzieckiem – wyliczył na palcach.
– Z drugiej strony mamy matkę, której nie zaniepokoił płacz i kaszel niespełna
półrocznego dziecka, co, jak powiedziałaś lekarzowi, trwa od kilku nocy. Może
to przemyślisz, kiedy pielęgniarka będzie pompowała antybiotyki w twojego syna,
którego zresztą nie zabrałaś jeszcze na żadne szczepienie!
Nareszcie ktoś zainteresował się marnym losem chłopca. Mam nadzieję, że Amelia przemyśli sobie to, co się z nią dzieje i stopniowo zacznie poprawiać swoje warunki bytu, a także malca. Żadne z nich nie powinno się tak męczyć, pomimo trudnej przeszłości. Mam nadzieję, że Amelia znajdzie jakąś równowagę w życiu, w końcu strasznie mi jej szkoda, a los obszedł się z nią wyjątkowo okrutnie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że dodałaś tę notkę tak szybko i już czekam na następną:)
Pozdrawiam
Nie wiedziałam, że Daniel się w to zaangażuje, że przejmie się losem tego dziecka. A jednak zaskoczył mnie i to mega pozytywnie. Widać, że Amelia przestraszyła się nie na żarty. Mogę się założyć, że jakby chłopczykowi stała się większa krzywda ona po prostu by się załamała. Nosiła go 9 miesięcy pod swoim sercem, to ich łączy na zawsze. Ktoś w końcu prosto w oczy powiedział jej prawdę o niej i o tym jak nieodpowiedzialnie się zachowuje. Mam nadzieję, że dziewczyna się nad tym zastanowi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
/pozorne-szczescie.
Cześć !
OdpowiedzUsuńNo, a już myślałam, że zatłukę Amelię :D A jednak pojechała do Adasia, a jej zdziwienie na wieść,że mały jest poważnie chory, na zapalenie płuc mnie rozbawiła! Bo przecież nie łaska było zwrócić wcześniej uwagę, że mały kaszle i jest gorący! Masakra normalnie :/ Andrew jest okropny, zamiast pomóc to siedział i sobie kanały przekręcał, ych! Ja tych Twoich bohaterów to mam ochotę na żywca zakopać xd
Jak dobrze, że Daniel pomógł i, że Amelia dowiedziała się kilku słów prawdy :D
Czekam na kolejny rozdział, życzę weny i pozdrawiam ^^
PS. Zapraszam na nowego bloga. Zostawię w spamie :D
Ty nienawidzisz chyba wszystkich bohaterów moich opowiadań xD
UsuńNo to usłyszała bolesną prawdę. Jest młoda, ale powinna zastanowić się nad tym, co powiedział jej Daniel. Miał rację. Mam nadzieję, że ona to sobie dobrze przemyśli. Biedny mały Adam tak długo musiał się męczyć. Ech... Amelia nie nadaje się na matkę, ale liczą na to, że kiedyś to się zmieni i ona zacznie dbać o syna. Heh, fajnie mi się pisze, będąc osobą postronną. Pewnie na jej miejscu kompletnie nie wiedziałabym, co robić z taki dzieckiem, jak się nim zajmować i kiedy reagować, a kiedy uznać, że popłacze i przestanie, hehe. Dobrze, że był przy niej Daniel i zabrał ich do tego szpitala. Gdyby nie on, to z Adamem mogłoby być naprawdę źle.
OdpowiedzUsuńDaniel się zaangażował ;) I dobrze, biedny Adaś, w końcu ktoś się nim porządnie zajmie. Szkoda, że tak późno i maluch potrzebuje przez to takiej dawki leków. Amelia niezłą wiązankę usłyszała na koniec. Przykro się słyszy takie rzeczy, ale może to nią trochę wstrząśnie i weźmie się za siebie i wychowanie malucha. Andrew jest żałosny, brak słów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Zaangażowaniem bym jeszcze tego nie nazwała, ale się przejął ;)
Usuń