piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział 9

Przepraszam, bardzo, bardzo przepraszam za tak długą przerwę! Najpierw sesja, potem poszukiwanie pracy, praca, wyjazd... To wszystko sprawiło, że miałam naprawdę mało czasu na cokolwiek, nie mówiąc już o pisaniu. Wzięłam się jednak w garść i w czasie jedynego brzydkiego dnia nad morzem, gdy zmuszona byłam posiedzieć trochę w pokoju, dokończyłam rozdział. Dziś przed pracą szybka koretka i voilà!
Mam nadzieję, że się choć trochę spodoba ;) 

„Trzeba kłamać, by robić to, na co się ma ochotę.”
~Barbara Rosiek

Bałam się przyjść do pracy w poniedziałek. Naprawdę, ogromnie się bałam.
Całą niedzielę spędziłam na rozmyślaniu o tym, co Daniel teraz o mnie myślał. Wymiotowałam na imprezie, znów musiał ratować mnie z opresji i, co najgorsze, pocałowałam go. Kretynka! Pocałowałam swojego szefa, w dodatku zajętego i zupełnie spoza mojej ligi!
Pewnie miał o mnie teraz jeszcze gorsze zdanie niż na samym początku naszej znajomości…
To było przerażające… Za każdym razem gdy tylko zamykałam oczy, widziałam jego twarz. Niemal czułam jego ciepły, świeży oddech, dotyk pełnych warg… Co gorsze, chciałam to poczuć jeszcze raz. Na żywo, na trzeźwo.
W niedzielę wieczorem zdecydowałam, że nie czuję się na siłach iść do pracy. Nie mogłam tak po prostu stanąć twarzą w twarz z Danielem, normalnie z nim rozmawiać… Nie mogłam. Chwyciłam więc telefon i napisałam mu wiadomość, że mały jest marudny, nie czuje się najlepiej i wolałabym zostać w domu, jeśli to możliwe. Oddzwonił niemal natychmiast. Zgodził się bez żadnego problemu.
Rano wymknęłam się z domu o tej godzinie, o której zwykle wychodziłam do pracy. Zabrałam torebkę, ubrałam wygodne buty i kurtkę. Przelotnie pożegnałam się z siostrą i udałam się do Thomasa, gdzie już czekała na mnie Jessica.  
Wcale nie zdziwiło mnie to, że przed dziewiątą rano Thomas był już niemal zalany w trupa (lub wciąż pijany od poprzedniego wieczora), a Jess leżała na materacu w samej bieliźnie, popijając piwo i paląc papierosa. Szybko dołączyłam do koleżanki, rozsiadając się obok niej i otwierając butelkę o blat nieco rozpadającego się stołu.
Bez słowa rozejrzałam się po wnętrzu mieszkania Thomasa. Chłopak mojej koleżanki wynajmował je od swojego wuja, który wyjechał do Sacramento w Kalifornii, prawdopodobnie w jakichś ciemnych interesach. Z początku mieszkanko prezentowało się naprawdę nieźle – okna od pokoju wychodziły na słoneczną ulicę, po której drugiej stronie znajdował się park, w kuchni dopiero co założono płytki i wymieniono meble, a w łazience wprawdzie nie było luksusów, ale można było bez obrzydzenia usiąść na klopie i posiedzieć nawet dłuższą chwilę. Niestety, mieszkanie szybko zamieniło się w melinę z brudnymi oknami, cuchnącą łazienką, a meble wyglądały, jakby przyniesiono je do domu ze śmietnika.
– Słyszałam, że twój chłoptaś spuścił manto w kiblu jakiemuś knypkowi – zagadnęła Jess, zaciągając się papierosowym dymem.
Wzruszyłam ramionami, przechylając butelkę z tanim piwem. Daniel nie był moim „chłoptasiem”, jednak nie chciałam wdawać się z nią w tą dyskusję.
– Zadziorny jak na prawnika… – zaśmiała się, wypuszczając dym.
– Frajer się do mnie przystawiał, był nachalny. Zasłużył – skwitowałam, biorąc kolejnego łyka.
– Podziękowałaś mu? – spytała znacząco.
Jess uśmiechnęła się łobuzersko. Wiedziałam, co miała na myśli. Niewiele to miało wspólnego z delikatnym pocałunkiem, jakim obdarzyłam Daniela i którego zresztą nie odwzajemnił… Właściwie, nie zakładało to nawet użycia zwykłego „dziękuję”.
Natychmiast zaprzeczyłam, dając koleżance do zrozumienia, że nie mam zamiaru puszczać się z Danielem ani robić mu „przyjemności”. Jess nie kryła rozczarowania, próbowała drążyć temat. Denerwowało mnie to, przytłaczało i nie chciałam tego znosić. Nieco zbyt gwałtownie podniosłam się z materaca i z trzaskiem odłożyłam piwo, krzycząc, by wreszcie dała spokój.
Zbierało mi się na płacz. Za każdym razem, gdy Jessica wspominała o seksie, nalegała, żebym sobie kogoś znalazła lub przedstawiała mnie w takich sytuacjach, działo się ze mną coś dziwnego. Czułam się wtedy bezsilna, przybita jak nigdy.
Telefon w mojej kieszeni zawibrował kilkakrotnie. Wyciągnęłam go, dziękując, że właśnie uratował mnie od poniżenia przed koleżanką…
– Masz natychmiast wracać do domu! Natychmiast!! – wykrzyknęła Bianca.
Nie przywitała się. Wydawała się naprawdę zdenerwowana.
– I tak miałam właśnie wychodzić… – westchnęłam, po czym rozłączyłam się.

Muszę przyznać, że całą drogę do domu okropnie się denerwowałam. Nie dość, że wciąż w głowie miałam komentarze Jess, to jeszcze stresowałam się telefonem Bianci. Wprawdzie kiedyś kilka razy próbowała mnie ściągać pilnie do domu, ale nigdy nie była tak rozgorączkowana. Miałam złe przeczucia…
Przez moment przeszło mi przez myśl, że małemu mogło się coś stać. Mógł zrobić sobie krzywdę, w końcu był w domu nie tylko z Biancą, ale też z Andrew, któremu już absolutnie nie ufałam. Mógł się znów rozchorować… Nie zniosłabym kolejnej wizyty w szpitalu.
Kiedy wchodziłam po schodach było mi gorąco. Miałam wyrzuty sumienia, że zostawiłam Adama w domu. Powinnam zostać, opiekować się nim.
Do domu wpadłam jak oparzona, przed oczami miałam najgorsze…
Jakież było moje zdziwienie, gdy wbiegłam do dużego pokoju i zastałam w nim Daniela.
Chłopak spacerował po pomieszczeniu, trzymając na rękach spokojnego, uśmiechniętego Adama. Wskazywał na rzeczy na półkach, nazywając je i śmiejąc się do mojego całego i zdrowego syna. Zupełnie nic nie rozumiejący Adam wyglądał na wniebowziętego.
Mina natychmiast zrzedła Danielowi, gdy odwrócił się w stronę korytarza. Bianca, która właśnie wychodziła z kuchni, zatrzymała się w pół kroku i z trudem przełknęła ślinę, spoglądając na mnie z niepokojem. Mruknąwszy coś niezrozumiałego pod nosem, podeszła do Daniela i zabrała od niego Adama, natychmiast wycofując się z powrotem do zatęchłej kuchni.
Nie wiedziałam, co zrobić. Co powiedzieć, jak się zachować… Poprzedniego wieczora zapewniałam go, że Adam czuje się źle i dlatego muszę zostać w domu. Cóż… Już wiedział, że mały czuje się świetnie. Co więcej, przyjechał i wcale mnie nie zastał, co pogrążało mnie jeszcze bardziej.
Właściwie, nie miałam pojęcia po co w ogóle przyjechał…
– Cześć… – wyjąkałam niespokojnie, widząc, że młody Foster nie spuszcza ze mnie swojego przenikliwego spojrzenia.
Uniósł brew, dając mi tym do zrozumienia, że raczej nie to powinnam powiedzieć.
– Chcesz mi coś powiedzieć? – rzucił, zakładając ręce na piersi.
Wzruszyłam ramionami. Usiadłam na wygniecionym fotelu, żeby ściągnąć szare tenisówki. W myślach błagałam, żeby już sobie poszedł…
Nie podziałało, bo Daniel, wyraźnie zirytowany moją ignorancją, zrobił kilka kroków w moją stronę… Wyjście było z przeciwną stronę, do cholery!
– Okłamałaś mnie – powiedział z nieukrywanym rozczarowaniem w głosie. – Swoją siostrę również.
– Nic ci do tego! – wykrzyknęłam, rzucając buty w stronę korytarza i podnosząc na niego wzrok. – Nie muszę ci się tłumaczyć!
 Był mocno zdziwiony moją reakcją. Nie powinien!
Nienawidziłam, gdy ktoś cokolwiek mi wypominał. A zwłaszcza takie rzeczy… Nie przysięgałam mu szczerości! A Biancę wiecznie okłamywałam! Nie powinno go to obchodzić, to była sprawa między mną a nią!
–Gdybym wiedział, że po prostu chciałaś wyjść na miasto, w życiu nie dałbym ci wolnego…
– Trudno! Też mam prawo odpocząć, zabawić się! – warknęłam.
– W weekend mało ci było zabawy? Opuściłem bardzo ważne zajęcia na uczelni tylko dlatego, że ty chciałaś się „zabawić”…
Ani na moment nie podniósł głosu, na jego twarzy nie pojawiła się złość… Mówił normalnym tonem, choć w jego brązowych oczach widziałam naprawdę wielkie rozczarowanie.
Zabrakło mi słów. Złość, która jeszcze przed chwilą sprawiała, że chciało mi się krzyczeć, po prostu zniknęła.
Zamrugałam szybko, próbując wydusić z siebie cokolwiek… Bezskutecznie. Jego spokój działał na mnie dziwnie. Był niezwykle hipnotyzujący, porywający, pasjonujący… Wspaniały.
– Podjęłaś się opieki nad moją ciotką i nie uważam, żebyś miała złe warunki pracy. Niestety, swoim zachowaniem udowodniłaś, że jesteś nieodpowiedzialną egoistką. Czas dorosnąć, Amelio.
Nim zdążyłam zareagować, minął mnie i wyszedł z mieszkania. Nie pożegnał się z małym, z Biancą, ani tym bardziej ze mną.
Chwilę później, niewiele myśląc, wybiegłam z domu. Bianca, którą minęłam w korytarzu, nie zdołała wydusić z siebie ani słowa.
Byłam wściekła. Wściekła na nich. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego Daniel miał do mnie pretensje i dlaczego w ogóle przyjechał do mojego domu. Nie mogłam wybaczyć Biance, że nie wymyśliła jakiegoś głupiego kłamstwa, tylko wsypała mnie przed szefem. Przecież to ona i jej facet chcieli, żebym pracowała! To była ich wina, że poznałam Daniela i…
Wybiegając na zalaną popołudniowym słońcem ulicę, wyrzuciłam z głowy myśl, która tłoczyła mi się w głowie. Wdychając zapach spalin, mijając stare, wymagające gruntownego remontu kamienice, starałam się wyciszyć wszystkie żale. Wciąż biegłam przed siebie, ignorując oburzonych przechodniów, z których większość pewnie szturchnęłam. Zwolniłam dopiero w okolicach swojej starej szkoły. Dopiero wtedy złapałam oddech, sięgnęłam do kieszeni po nieco pogniecionego papierosa i zapalniczkę.
Zaciągnęłam się raz, może dwa. Następnie rzuciłam ledwo napoczętego szluga na ziemię. Papieros przestał mi smakować, gdy zauważyłam na ulicy lśniącego czarnego volkswagena.
Miałam okropne wrażenie, że samochód, przejeżdżając obok mnie, nieco zwolnił…

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 8

„Są ludzie, którym szczęście mignie tylko na moment, na moment tylko się ukaże po to tylko, by uczynić życie tym smutniejsze i okrutniejsze.”
~Stanisław Dygat

Pierwsza sobota nowego miesiąca zapowiadała się dla mnie niezwykle dobrze. Nareszcie wszystko miało wrócić do normy, którą uwielbiałam: miałam spędzić cały dzień poza domem, nie przejmując się zupełnie niczym i nikim, dobrze się bawiąc i nie musząc martwić się o nic.
Bianca sama namawiała mnie, żebym gdzieś wyszła. Może wykańczały ją wyrzuty sumienia po tym, ile czasu spędziłam z małym w szpitalu, a może po prostu stwierdziła, że należy mi się odpoczynek. Zresztą, powód nie był dla mnie ważny. Najważniejsze było, że miała zająć się Adamem, a ja mogłam się zrelaksować.
Z domu wyszłam jeszcze zanim ktokolwiek się obudził. Zrobiłam sobie długi spacer po pobliskim parku, zajrzałam w okolice swojej starej szkoły, a następnie uderzyłam do centrum handlowego. Spędziłam mnóstwo czasu na oglądaniu i przymierzaniu ubrań, a następnie zdecydowałam się na kilka rzeczy, na które wcześniej nie mogłam sobie pozwolić. Wypłata, którą dostałam od Daniela, była na tyle sowita, że mogłam oddać kilkaset dolarów Andrew, pozwolić sobie na zakupy i jeszcze zostało mi trochę gotówki, którą miałam przeznaczyć na inne przyjemności.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się aż takiego przypływu gotówki. Wprawdzie nigdy nie rozmawiałam z Danielem o tym, ile będę zarabiać na opiece nad jego ciotką, ale biorąc pod uwagę to, że pół miesiąca nie pojawiałam się w pracy, wypłata przerosła moje oczekiwania. Nie liczyłam na taki przychód, jednak nie miałam zamiaru roztrząsać tego tematu w rozmowie z szefem.
Po południu wybrałam się do Jess, której mama była w pracy. Miałyśmy całe mieszkanie tylko dla siebie, czas na plotki i przygotowanie do się wieczornego wyjścia.
– Mama mówiła, że twój „szef” był wczoraj w domu opieki – rzuciła Jessica, nakręcając włosy na lokówkę.
Podniosłam zdziwiony wzrok znad wypełnionych ubraniami toreb.
Nie rozumiałam dlaczego Daniel miałby pojawiać się w domu spokojnej starości. Przecież opiekowałam się jego ciotką, nie musiał więc szukać już pracownika. Ponoć starsza pani mnie lubiła, a skoro wypłacił mi tak spore wynagrodzenie, myślałam, że jest zadowolony z mojej pracy.
Przez myśl przeszło mi, że może otrzymałam taką wypłatę właśnie dlatego, że miał zamiar mnie zwolnić. Może wcale nie podobały mu się efekty mojej pracy, może Dominique postawiła mu ultimatum. Może sprawiałam zbyt wiele problemów.
Z trudem przełknęłam ślinę.
Wcale nie chciałam tracić tej pracy. Z początku naprawdę nie podobała mi się perspektywa jakiegokolwiek zatrudnienia, jednak spodobało mi się u Fosterów. Panna Brittany z czasem zrobiła się mniej marudna, nie przemęczałam się, nikt mnie nie kontrolował. Od kiedy Daniel dowiedział się, że mam dziecko, miałam też bardziej elastyczne godziny pracy. Poza tym atmosfera w ich domu po prostu była miła. Lubiłam tam przebywać. Nawet, jeśli miałam w tym czasie parzyć herbatę i czyścić kible.
– Po co przyjechał? – spytałam niby od niechcenia.
– Nie wiem. Mama powiedziała, że poszedł prosto do gabinetu dyrektorki… – odpowiedziała, nawijając na starą lokówkę kolejny kosmyk niezwykle zniszczonych włosów. – Może chce cię zwolnić…
– Co!? – wykrzyknęłam z oburzeniem, podnosząc się z obrotowego krzesła.
– Wiesz… Jakby cię zwolnił, mógłby z tobą sypiać. Wtedy nie byłoby to nieetyczne.
Wyciągnęłam z torebki paczkę najtańszych papierosów i szybko zapaliłam jednego.
– Nie mam zamiaru z nikim sypiać – wycedziłam pomiędzy zaciągnięciami nikotynowym dymem.
Jessica nie odpuszczała. Od kiedy opowiedziałam jej o tym, jak Daniel obronił mnie przed Dominique, a ta go spoliczkowała, nie przestawała snuć fantazji na nasz temat. Nie pomagało powtarzanie, że Foster i blond wywłoka wciąż są razem, przekonywanie, że nie jestem w jego typie, że on także mnie nie interesuje. Nie pomogło także, gdy zobaczyła ich na mieście, trzymających się za ręce i śmiejących się.
Jej opowieści, scenariusze i fantazje byłyby dla mnie śmieszne, gdyby nie pewien drobny szczegół. To ja odgrywałam w nich jedną z głównych ról. I to mi za każdym razem stawały przed oczami te obrazy, to ja widziałam wszystko, o czym mówiła. Nie mogłam znieść tego widoku, samej myśli o tym, że ktokolwiek mógłby mnie dotykać…
– No przestań! To facet z klasą… Tacy się zabezpieczają – zaśmiała się. – Raz wpadłaś, wielkie rzeczy… A nawet gdybyś miała zaciążyć z nim, to…
– Zamknij się – wycedziłam z wściekłością. – Po prostu się zamknij!
Ze złością chwyciłam swoje torby i wyszłam do łazienki, z impetem zatrzaskując za sobą drzwi.

Wiedziałam, że Jessica niczego nie zrozumie. Nikt nie rozumiał, bo nikt nie miał pojęcia, co się stało tamtej nocy w okolicach cmentarza. Wszyscy myśleli, że zaszłam w ciążę z pierwszym-lepszym, z którym puściłam się na jakiejś imprezie pod wpływem alkoholu i narkotyków.
Tak było lepiej. Nikt nie musiał wiedzieć, wypominać, wspominać, użalać się nade mną. Nie potrzebowałam tego.
Choć straciłam ochotę na imprezowanie, upartej Jessice udało się wyciągnąć mnie do klubu, gdzie dołączył do nas Thomas z kilkoma swoimi znajomymi. Na loży, którą Thomas zdobył, siłą przepędzając stamtąd grupkę nastolatków, usiadłam z brzegu. Podręczną torebkę, w której znajdowały się klucze od domu i telefon, oddałam jednemu z chłopaków, który już przy wejściu zasygnałował nam, że przyszedł tylko po to, by się naćpać i napić. A ja, skoro już byłam w tym klubie, nie miałam zamiaru siedzieć na tyłku. Wypiwszy pierwsze piwo, wstałam z loży i pognałam na pusty parkiet.
Wspaniale było znów znaleźć się na parkiecie, tańczyć, zapominając o Bożym świecie. Nie zastanawiać się nad niczym, nie myśleć, nie martwić się… Zamknąć oczy, wsłuchując się w rytm muzyki, wychwytując każdy bas, po prostu tańczyć. Jakby nic więcej nie istniało – tylko ja, muzyka, parkiet i światła. Nic więcej…
Ośmieleni moją obecnością na parkiecie ludzie zaczęli odchodzić od baru i podrygiwać w rytm muzyki. Kilka minut później parkiet był już pełen, a przy barze i na lożach siedziały pojedyncze osoby. Jessica dołączyła do mnie po kilku następnych piwach, podczas gdy Thomas zniknął w toalecie, prawdopodobnie celem sprzedania kilku porcji towaru jakimś dzieciakom.
Kiedy jakiś chłopak podchodzi, by ze mną zatańczyć, zazwyczaj od razu wiem, jaki to typ. Po tylu latach imprezowania niemal od razu potrafię ocenić, czy chłopak chce ze mną po prostu zatańczyć, pomacać, liczy na to, że nasza znajomość potrwa dłużej lub będzie próbował zaciągnąć mnie do toalety na szybki numerek. Tej nocy na szczęście większość z tych, którzy się do mnie zbliżali, chcieli zwyczajnie zatańczyć lub postawić mi drinka. Wspaniałomyślnie pozwalałam im pokręcić się wokół, podczas gdy ja i tak robiłam swoje. Większość z nich nie miała nawet okazji, by dotknąć mnie palcem.
– Rocket Fuel na rachunek Thomasa Richardsona – powiedziałam do młodego barmana, opierając się o ladę, gdy tylko zwolniło się miejsce.
– Nie za mocne?
Odwróciłam się w bok, podążając za źródłem głosu, który dobrze znałam. Daniel usiadł na hakerze, uśmiechając się do mnie sponad szklanki z piwem.
– Co ty tu robisz!? – rzuciłam z niedowierzaniem.
Daniel Foster w klubie? Na prawdziwej imprezie? Nie, to nie działo się naprawdę…
– Przyjaciel opija zdany egzamin – odpowiedział, pochylając się do mnie. – Właściwie, miałem już wychodzić, ale zobaczyłem cię na parkiecie. Naprawdę świetnie tańczysz.
Uśmiechnęłam się w podziękowaniu. Odbierając od barmana drinka z rumu, wódki, ginu i tequili, spojrzałam na wiszący nad barem zegar. Było kilkanaście minut po północy. Nie mieściło mi się w głowie, że z imprezy można wyjść tam szybko!
Ale cóż… Większą paranoją było, że ktoś tak spokojny jak Daniel Foster w ogóle pojawił się w klubie…
– Nie za szybko na powrót do domu? – spytałam, przy okazji rozglądając się, by sprawdzić, czy w pobliżu nie ma Jessici.
– To nie jest mój dzień… – rzucił, starając się uśmiechnąć.
– Tym bardziej powinieneś zostać! – powiedziałam, sącząc drinka. – Rozluźnij się! – Dodałam, klepiąc go w ramię.
Daniel zaśmiał się, kręcąc głową. Niewiele myśląc, dopiłam drinka, po czym chwyciłam chłopaka za rękę i pociągnęłam na parkiet.
Z początku myślałam, że to dobry pomysł. Natychmiast zaczęłam tańczyć, a Daniel, najpierw się zaśmiawszy, po chwili dołączył do mnie. Jednak zbyt szybko wypity, niezwykle mocny drink nie chciał bawić się w ten sposób. Po kilku obrotach wokół własnej osi poczułam, że alkohol podnosi się w moim przewodzie pokarmowym, koniecznie chcąc ponownie ujrzeć światła dyskoteki.
Pognałam do toalety, po drodze szturchając kilka osób. Rzuciłam się do pierwszej kabiny, chcąc jak najszybciej pozbyć się drinka z organizmu. Zwróciłam niemal natychmiast po ukucnięciu nad brudną, mokrą muszlą. Dopiero gdy udało mi się wydostać z kabiny, zauważyłam, że coś jest nie tak…
Toaleta była pusta. To było pierwsze, co rzuciło mi się w oczy. Zwykle w klubowych łazienkach, niezależnie od godziny i dnia, roi się od dziewczyn. Jedne wymiotują, inne poprawiają makijaż, płaczą, jeszcze inne plotkują na temat chłopaków, którzy podrywają je na parkiecie. Zbita z tropu, dopiero po chwili zauważyłam wiszące na ścianie pisuary.
Przejęta tym, co się miało zaraz stać, zupełnie nie zwróciłam uwagi na to, do jakiej toalety wchodzę.
Pomyślałam: „trudno”. Podeszłam do umywalki, by wypłukać usta, obmyć twarz i ręce. Stanęłam przy suszarce do rąk, która włączyła się automatycznie, gdy podłożyłam pod nią dłonie. W czasie gdy próbowałam doprowadzić się do porządku, do łazienki wszedł chłopak. Wysoki, dobrze zbudowany, bardzo krótko ścięty szatyn w szerokich jeansach i białym t-shircie. Natychmiast odeszłam od suszarki i skierowałam się do wyjścia, uśmiechając się przepraszająco.
Niestety, chłopak najwyraźniej źle odebrał mój uśmiech, bo gdy mijałam go przy wejściu, klepnął mnie w tyłek. Oburzona obróciłam się do niego, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie i spoliczkować go, jednak ten natychmiast z całej siły pchnął mnie na wyłożoną płytkami ścianę.
– Odwal się, frajerze! – krzyknęłam, gdy naparł na mnie całym ciałem, a jego ręce powędrowały pod moją spódniczkę. – Spierdalaj!
Chłopak śmierdział alkoholem, był mocno spocony i zdecydowanie napalony. Najwyraźniej, gdy dziewczyna ląduje w męskiej toalecie w klubie, to znaczy to, że jest chętna na seks. Cóż… Po tylu latach imprezowania tego nie wiedziałam!
Próbowałam się wyrwać, kopnąć go, zrobić cokolwiek, żeby wyzwolić się z uścisku nachalnego frajera. Niestety, bezskutecznie.
Krzyczałam. Naprawdę głośno krzyczałam. Być może to sprawiło, że drzwi toalety otworzyły się ponownie i wreszcie ktoś wszedł. Ten ktoś odciągnął ode mnie chłopaka, któremu chwilę później wymierzył ostry cios z pięści w twarz, podczas gdy ja osunęłam się na podłogę, ukrywając twarz w dłoniach.
Ponownie zrobiło mi się niedobrze, więc doczołgałam się do otwartej kabiny i zwymiotowałam przez łzy.
– Odprowadzę cię do domu… – zaproponował mój obrońca.

Daniel odprowadził mnie pod same drzwi. Po drodze wstąpił do pierwszego otwartego sklepu, by kupić mi wodę mineralną i chusteczki, bo nigdy nie wpadłam na to, żeby mieć je ze sobą w torebce, gdy szłam na imprezę. Nie poruszał tematu tego, co zaszło w łazience, dzięki czemu ponownie się nie rozpłakałam.
Było mi okropnie głupio. Daniel po raz kolejny był niemal zmuszony mi pomóc. Jednak zarazem cieszyłam się, że właśnie tak się stało, nawet pomimo tego, że widział, jak wymiotowałam. Gdyby nie wszedł do tej toalety…
Wzdrygnęłam się, starając się wypędzić z głowy okropne wyobrażenia.
Gdy wchodziłam na piętro, trzymał mnie pod ramię, zupełnie jakby bał się, że przewrócę się i spadnę ze schodów.
– Nie jestem pijana – westchnęłam, kiedy stanęłam pod drzwiami od domu i puścił moją rękę.
Jego obojętny wyraz twarzy nie zmienił się ani odrobinę, gdy delikatnie skinął głową. Kiedy wsadziłam klucze do zamka (cholernie dumna, że udało mi się to zrobić, bo jednocześnie udowadniało to Danielowi, że istotnie nie jestem pijana), bez słowa odwrócił się, by zejść na dół.
– Przepraszam… – jęknęłam, gdy przekręciłam klucze w zamku.
Daniel zatrzymał się. Totalnie zdziwiony odwrócił się w moją stronę.
– Słucham?
– Przepraszam… Znów narobiłam ci problemów i… I dziękuję, bo… – Urwałam, czując, że łamie mi się głos.
Chłopak, podszedł do mnie i chwycił moją twarz w dłonie, chcąc bym na niego spojrzała.
– Nie masz za co przepraszać, Amelio! – powiedział stanowczo. – To nie była twoja wina! A ja… Cóż… Miałem niesamowite szczęście, że akurat zachciało mi się siku…
Roześmiałam się przez łzy, wciąż patrząc na twarz Daniela. Kiedy mówił, używał tego samego tonu, co w szpitalu. Gdyby ktokolwiek inny powiedział to samo co on, pewnie w ogóle bym się tym nie przejęła i nie uwierzyłabym w ani jedno słowo. Ale Daniel… On to mówił z niezwykłym przekonaniem, charyzmą… Gdyby powiedział, że to wszystko wina przybyszów z innej planety, pewnie też bym mu uwierzyła…
To był impuls, nad którym nie panowałam. Zupełnie nie myśląc, nie zastanawiając się nad niczym, wpatrzona w brązowe oczy Daniela, przybliżyłam się i delikatnie musnęłam wargami jego usta.
Teraz mogłam być pewna, że mnie zwolni…

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 7


„...Lecz nie wiedzą o tym, że najgorzej w życiu to samotnym być...”
~Ryszard Riedel

W szpitalu spędziłam dwa tygodnie. Bite czternaście dni, w czasie których niemiłosiernie się wynudziłam. Mama więcej się nie pojawiła, Bianca zadzwoniła do mnie kilka razy, by zapytać, co u małego. O Andrew i Jessice nie wspomnę.
Na sali nie było telewizora, trzy razy przeszłam wszystkie gry w swoim telefonie, a brak możliwości rozerwania się na imprezie, przy alkoholu i jakichś "wspomagaczach", dawał mi się we znaki. Umarłabym z nudów, gdyby nie Daniel.
Chłopak odwiedzał nas prawie codziennie. Przyjeżdżał bez zapowiedzi, spędzał czas na zabawie z Adamem, co umożliwiało mi zajęcie się sobą, na przykład wyjście do sklepu czy wzięcie prysznica. Z początku bardzo mnie to dziwiło, trochę krępowało, ale nie miałam odwagi spytać, dlaczego to wszystko robi. Byłam mu wdzięczna za pomoc i cieszyło mnie, że ktoś w końcu zainteresował się mną i Adamem, a znając mnie, szybko bym to wszystko spieprzyła, gdybym tylko zaczęła drążyć temat. Wolałam milczeć.
O dziwo, Daniel dużo mówił. Opowiadał o studiach, swoich zainteresowaniach, pytał o mnie, moje życie. Chciał wiedzieć naprawdę wszystko, a jednocześnie potrafił poprowadzić rozmowę tak, że nie wychodził ani na nachalnego, ani na ciekawskiego. Odnosiłam wrażenie, że nie pyta też z czystej uprzejmości. Wręcz przeciwnie – wydawało mi się, że jego to naprawdę obchodzi.
– Czym się interesujesz? – spytał podczas jednej z wizyt.
Siedziałam na łóżku, karmiąc małego mlekiem modyfikowanym. Nie przerywając czynności, wciąż wpatrując się w butelkę, z której powoli znikała biała ciecz, wzruszyłam ramionami.
– Niczym – mruknęłam.
– Daj spokój. Każdy się czymś interesuje – rzucił ze śmiechem.
Kątem oka widziałam, że wpatruje się to we mnie, to w małego. Siedział okrakiem na krześle, a ręce swobodnie opierał na oparciu, które znajdowało się między jego nogami. Delikatnie podniosłam wzrok. Tego dnia pierwszy raz miał na sobie jeansy, sportowe buty, a na luźną bluzę z kapturem narzucił skórzaną kurtkę. Gdybym zobaczyła go tak na ulicy, w życiu bym go nie poznała!
Ponownie wzruszyłam ramionami.
– Ja nie.
Daniel uniósł brwi.
– Amelia! Nie spodziewam się, że powiesz, że lubisz czytać książki, ale…
– Dlaczego? – Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– A lubisz czytać?
– Nie.
Ponownie wróciłam do obserwowania jedzącego Adama. Kilka sekund później malec przestał pić, więc odstawiłam butelkę na stolik nocny i wytarłam usta malca tetrową pieluchą. Daniel podniósł się z krzesła i wziął ode mnie Adama, po czym włożył go do łóżeczka.
Wrócił na krzesło i wpatrzył się we mnie wyczekująco.
Problem polegał na tym, że naprawdę nie miałam żadnego hobby. Nie lubiłam czytać, nie interesowałam się modą, gotowanie nie sprawiało mi większej przyjemności, nie umiałam śpiewać. Imprezowanie raczej nie było powszechnie postrzegane jako hobby, a to było jedyne, co sprawiało mi przyjemność, co lubiłam robić i co wychodziło mi dobrze (tak mi się zawsze wydawało).
Jedynym, co przychodziło mi do głowy, był taniec. Od dziecka chciałam tańczyć, oglądałam wszystkie programy taneczne nadawane w telewizji i filmiki na YouTube, które tego dotyczyły. Czułam się świetnie, kiedy miałam okazję choćby pobujać się w rytm muzyki. Ale czy mogłam nazwać to swoim "hobby", skoro nie robiłam niczego więcej w tym zakresie prócz skakania w pokoju i okupywania parkietów w klubach?
– Okej, nie będę nalegał… – Daniel uniósł ręce w geście poddania się.
– Lubię tańczyć – powiedziałam nagle.
Skrzywiłam się i spuściłam wzrok, zdając sobie sprawę z tego, co zrobiłam. Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Nawet Jess nie miała pojęcia, że lubię tańczyć. Kiedy oglądałyśmy razem programy taneczne sądziła, że robię to dla zabawy, żeby pośmiać się z aktorek i ponapalać na przystojnych, wysokich latynoamerykańskich tancerzy.
– Naprawdę?
– Ale nie znam się na tym – dodałam szybko.
Daniel pokiwał głową w lekkim zamyśleniu.

– Naprawdę się cieszę, że wróciłaś i nie muszę już siedzieć z tą głupią wywłoką!
– Ciociu!
– No i oczywiście twój synek jest już zdrowy. To dobrze, że jest zdrowy – dodała szybko panna Brittany.
Uśmiechnęłam się do niej ponad głową Daniela, który, próbując zabić ciotkę spojrzeniem, wywoływał u starszej pani śmiech. Zebrałam ze stołu brudne naczynia i wyszłam do kuchni.
Pierwszy dzień w pracy mijał pod znakiem narzekań starszej pani na Dominique, która dotrzymywała jej towarzystwa w czasie mojej nieobecności. Już przed południem usłyszałam sporo epitetów, które miały mi zobrazować ogrom cierpienia, jakie przeżywała przez ostatnie dwa tygodnie panna Brittany. Jednak gdy w domu nie było Daniela, wyzwiska nie robiły na mnie większego wrażenia. Dopiero gdy doszło do nich oburzenie chłopaka, zrobiło się śmiesznie.
Wsłuchując się w wymianę zdań między panną Brittany i Danielem, wstawiłam naczynia do zmywarki. Ich kłótnie wyglądały zupełnie inaczej niż w moim domu: brakowało przekleństw, trzaskania drzwiami, rękoczynów. Właściwie, ich kłótnie powinnam raczej nazywać "przekomarzaniem się", bo zaraz po nich wracali do normalności i uśmiechali się do siebie.
Chciałabym, żeby taka atmosfera panowała w moim domu…
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Właściwie ucieszyło mnie to ogromnie, bo zdałam sobie sprawę z tego, że we własnej głowie chrzanię głupoty! Użalałam się nad sytuacją w swoim domu, a przecież jeszcze kilka tygodni temu miałam go gdzieś! Powinnam mieć to gdzieś, w końcu i tak nie bywałam w nim często! Nie obchodziło mnie to, czy Bianca i Andrew się kłócą i iloma talerzami będą w siebie rzucać! Fosterowie byli szczęśliwi? Kogo to obchodziło, to było ich życie, nie moje!
Wyszłam z kuchni, wycierając ręce w kuchenny ręcznik. Bez większego zastanowienia otworzyłam drzwi, przed którymi ktoś niezwykle się niecierpliwił, bo dzwonek odezwał się po raz kolejny, o wiele dłużej i głośniej.
Wysoka, szczupła blondynka o jasnej i czystej cerze niemal natychmiast odepchnęła mnie od drzwi, wchodząc do środka bez zaproszenia. Nawet nie starałam się kryć oburzenia, gdy Dominique posłała mi pełen politowania złośliwy uśmiech, mierząc mnie powolnym spojrzeniem i zatrzymując wzrok na ręczniku, na którym z całej siły zacisnęłam pięść.
Ta wypacykowana lala nie miałaby ze mną szans, gdybyśmy tylko wyszły na zewnątrz. A naprawdę miałam wielką ochotę wyprowadzić ją na dwór i natychmiast rzucić się do niej z pazurami. Niestety, właśnie w momencie gdy otwierałam usta, by rzucić plastikowej lalce wyzwanie, do korytarza wyszedł Daniel.
Wyglądał na naprawdę zdziwionego obecnością swojej dziewczyny. Zamrugał gwałtownie, jakby nie wierząc w to, co widzi. Dominique natychmiast oderwała ode mnie wzrok, po czym uśmiechnęła się, ukazując rząd równych, białych zębów. Wyciągnęła ramiona w stronę swojego chłopaka, powoli podeszła do niego, by ucałować go na powitanie.
– Miałem po ciebie przyjechać za dwie godziny – powiedział Daniel, gdy blond żmija wyciągnęła język z jego gardła.
– Też się cieszę, że cię widzę… – westchnęła.
W jej głosie było tyle nienaturalnej słodkości, tyle ukrytego jadu… Daniel tego nie zauważał. W tym momencie jednak nie wyglądał nawet jakby ta słodycz na niego działała. Z nieodgadnioną miną przeniósł poważne spojrzenie na mnie. To było to samo puste, nieprzeniknione i trochę smutne spojrzenie, które znałam z początku pracy w domu panny Brittany. Nie było w nim absolutnie niczego, co kojarzyłam z jego wizytami w szpitalu.
– Idź na górę… Będę za godzinę – powiedział sucho do Dominique, a na mnie znacząco skinął głową, bym wyszła z korytarza.
Była piętnasta i, jak się umówiliśmy, miałam właśnie kończyć pracę. Daniel nie miał więcej zajęć w tym dniu, a mama i Bianca szły do pracy na osiemnastą, więc chciałam wrócić do domu wcześniej, żeby zająć się Adamem. Rano Daniel zaoferował, że odwiezie mnie do domu. Pewnie dlatego umówił się z Dominique na siedemnastą.
Odłożyłam ścierkę na blat w kuchni i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Niepostrzeżenie przemknęłam do salonu, mijając stojącą w korytarzu parę, której spojrzeniem nawet nie zaszczyciłam.
Panna Brittany siedziała w swoim fotelu. Wpatrywała się w okno, ale wiedziałam, że nadstawia uszu, by podsłuchać rozmowę z korytarza. Cicho usiadłam na kanapie, chowając do torebki telefon, a przy okazji również wytężyłam słuch.
– Przestań. Wrócę za godzinę. Poczekaj u mnie – mówił przyciszonym głosem Daniel, chociaż i tak było słychać go bardzo wyraźnie.
– To jakiś kiepski żart, prawda? – wycedziła dziewczyna, nawet nie starając się stłumić złości.
– Nie. Odwiozę Amelię do domu, zobaczymy się później.
– Odwozisz służbę do domu!? – wykrzyknęła z wściekłością Dominique.
Gwałtownie podniosłam się z kanapy. Ta blond wywłoka właśnie nazwała mnie służbą!
– Amelia nie jest w tym domu służącą. Opiekuje się ciocią. – W głosie chłopaka pojawiła się lekka złość. – Zresztą, nie będę z tobą kontynuował tej dyskusji! Zostajesz czy wychodzisz?
Głośne tupnięcie obcasem o drewnianą podłogę rozniosło się po korytarzu. Sekundę później mnie i pannę Brittany dobiegł odgłos wymierzanego policzka, a zaraz potem Dominique pomknęła na piętro.

Jessica, leżąc wygodnie na moim łóżku, popijała tanie wino prosto z butelki. Od czasu do czasu spoglądała sceptycznie w moją stronę. Wyglądała, jakby zbierała słowa, jednak łatwiej było mi wierzyć, że jest już nieco zamroczona kolejną porcją alkoholu.
Trochę żałowałam tego, że opowiedziałam jej o tym, co stało się w domu Fosterów. Wprawdzie nie wyśmiała mnie ani nie ubliżała moim pracodawcom, czego obawiałam się najbardziej, jednak czułam, że komentarze zaraz nadejdą. W jej brązowych, podkreślonych grubą czarną kreską oczach widziałam dziwny błysk.
Rozsiadłam się na obrotowym krześle, nogi oparłam o biurko, które niegdyś służyło mi do nauki, a teraz było jedynie składowiskiem dziecięcych kosmetyków, które mama kazała mi wcierać w Adama. Kątem oka, bez zastanowienia, spojrzałam w stronę łóżeczka, w którym spał mały.
Nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam, ale wiedziałam, kiedy robić to zaczęłam. Przed pobytem w szpitalu nigdy nie zaglądałam do łóżeczka małego, gdy spał. Nie obchodziło mnie, jak wygląda, czy aby na pewno śpi… Skoro był cicho, wszystko musiało być w porządku, a ja miałam czas dla siebie. Dopiero w szpitalu spoglądanie w stronę łóżeczka stało się moim nowym, dziwnym nawykiem. Czasem łapałam się na tym, że przykrywałam Adama kołderką albo zupełnie bez zastanowienia głaskałam go po głowie. To było dziwne…
– Lecisz na niego – powiedziała w końcu Jess, odstawiając pustą butelkę po winie na podłogę. – Definitywnie na niego lecisz.
– Co!? Nieprawda! – wykrzyknęłam niemal automatycznie.
– Albo on leci na ciebie.
Wymownie popukałam się palcem w czoło, chcąc dać Jessice do zrozumienia, co sądzę o jej pomyśle.
Daniel był przystojnym, dobrze ułożonym, dojrzałym mężczyzną. Był miłym facetem z ciekawą osobowością. Był cichy, tajemniczy, opiekuńczy. Miał dobre serce, potrafił zająć się Adamem. Pomógł mi, gdy tego potrzebowałam.
To wszystko mogło być w pewnym sensie pociągające i to naprawdę mocno.
Jednak Daniel Foster był moim szefem. Zajętym chłopakiem spoza mojej ligi, zupełnie nieosiągalnym studentem prawa. Mógł być co najwyżej moim skrytym marzeniem. Miał swoją pustą blond wywłokę, którą chyba kochał, skoro ją znosił. Co z tego, że go spoliczkowała! Byłam pewna, że już jej wybaczył. Pewnie w momencie, gdy ja rozmyślałam o nim, on uprawiał z nią dziki, pustacki seks.
Daniel Foster mógł mieć wszystko, czego tylko by sobie zażyczył. Mógł mieć każdą. Dlaczego miałby polecieć na mnie?
– Myślisz o nim! – wykrzyknęła Jess, podnosząc się z łóżka.
– Oczywiście – warknęłam zniesmaczona. – Właśnie wyobraziłam sobie, jak uprawia seks z tą pustą lalką.
Jessica zaśmiała się, robiąc minę, jakby ją to zniesmaczyło, po czym zaczęła opowiadać o tym, jak ona wyobraża sobie seks Daniela z Dominique. Mówiła jak blondynka miałaby przyciągać go do siebie za krawat… Jak on miałby rzucić ją na łóżko… Nie szczędziła pikantnych szczegółów, a wszystko brzmiało, jakby wymyślała scenariusz do taniego filmu porno.
Zrobiło mi się niedobrze…

niedziela, 24 marca 2013

Rozdział 6


"Dzieci zaczynają od tego, że kochają swoich rodziców. Po pewnym czasie sądzą ich. Rzadko kiedy im wybaczają."
~Oscar Wilde

W nocy nie zmrużyłam oka. Leżałam w szpitalnym, dość niewygodnym i trochę wygniecionym, łóżku, wpatrując się na zmianę to w sufit, to w śpiącego Adama. Po lekach, które podała mu pielęgniarka Carla, mały mniej kaszlał. Spadła mu też temperatura, dzięki czemu przespał prawie całą noc.
A ja miałam czas na przemyślenia…
Byłam wściekła, gdy Daniel wytknął mi to wszystko... Miałam ochotę rozwalić połowę pokoju, zostawić małego i iść zapalić skręta… Chciałam mu wykrzyczeć, że przecież wystarczająco dużo problemów mam na głowie, niepotrzebne mi było jego zdanie!
Szybko jednak dotarło do mnie, że miał rację. Stuprocentową, cholerną rację…
Gdy tylko mały zasnął, udałam się do łazienki. W kieszeni przemyciłam papierosa, którego chciałam spalić. Im więcej myśli tłoczyło się w mojej głowie, tym mniej mi smakował.
W domu naprawdę panowały złe warunki. Prawdę mówiąc, były jeszcze gorsze niż zanim urodził się mały. Wszystkie ubranka, przybory i meble dostaliśmy wprawdzie od znajomych, ale mleko modyfikowane, kaszki, smoczki, pieluchy i kosmetyki mocno obciążały domowy budżet. Ostatnimi czasy mocniej też podkręcaliśmy ogrzewanie i temperaturę wody. Pewnie dlatego rachunki przerosły oczekiwania finansowe Andrew… A kiedy ja zaczęłam pracę u Fosterów, mama i Bianca brały dodatkowe dyżury w swoich pracach, przez co dom często pozostawał na głowie narzeczonego mojej siostry. A ten zdecydowanie nie był zbyt chętny do sprzątania…
Zgasiłam papierosa na białych, czystych kafelkach, którymi wyłożone były ściany. Nie wypalonego nawet do połowy peta wyrzuciłam do śmietnika.
Na to, że nie zabrałam małego na szczepienia, nie miałam usprawiedliwienia. Nawet w myślach nie potrafiłam samej siebie usprawiedliwić. Krótko po porodzie, gdy odwiedziłam przychodnię, jak kazano mi w szpitalu, lekarka dała mi ulotkę, która informowała o miejscu, gdzie badano i szczepiono nieubezpieczone dzieci. Chyba wyrzuciłam ją zaraz po wyjściu na dwór…
– Przyniosłam ci wodę, soczek dla małego, chusteczki nawilżane… – mówiła mama, wyciągając z plastikowej torby wspomniane rzeczy. – O, jeszcze Andrew dał dla ciebie swojego laptopa… – dodała, kładąc czarną torbę koło stolika. – Żebyś się nie nudziła.
Kiwałam głową, potrząsając grzechotką nad leżącym między moimi nogami Adamem. Maluch wyciągał ręce, próbując złapać zabawkę, skupiał na niej wzrok, robiąc lekkiego zeza. Otwierał ustka, wydobywając z siebie „gruchanie”.
– Dzięki – mruknęłam, nawet nie patrząc na mamę, która chowała siatkę do torebki.
– Wezmę wolne, zostanę tutaj z małym… Jeśli chcesz – powiedziała nagle, głaszcząc Adama po główce, a gdy pokręciłam głową, westchnęła. – Chociaż… Skoro już się lepiej czuje… Może powinnyśmy zabrać go do domu.
Podniosłam na nią wzrok, momentalnie przestając poruszać zabawką. Zignorowałam wierzgającego nóżkami i kopiącego mnie delikatnie w brzuch Adama, który chyba wyrażał tym swoje niezadowolenie z przerwanej zabawy.
– Jest chory – powiedziałam sztywno.
– Lekarz powiedział, że nie ma już temperatury…
– Ma zapalenie płuc! Podają mu antybiotyki!
Mama ściągnęła usta. Z mocnym świstem wciągnęła nosem powietrze.
– Melie… – zaczęła, co szybko wywołało u mnie gęsią skórkę. Mama zwracała się do mnie w ten sposób tylko wtedy, gdy chciała mi delikatnie przekazać jakieś złe nowiny… – Nie stać nas na opłacenie szpitala… Zwłaszcza takiego!
– Nie płacisz za jego pobyt tutaj, więc się zamknij! – wykrzyknęłam.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak uniemożliwiło jej to pukanie do drzwi. Nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, szybko rzuciłam „proszę wejść”.
Drzwi uchyliły się, a do środka nieśmiało zajrzał Daniel Foster. Widząc moją mamę, która natychmiast, niczym pies, który wyczuł kiełbasę, odwróciła się w stronę drzwi, uśmiechnął się przepraszająco.
– Um… Dzień dobry. Przepraszam, ja dosłownie tylko na moment… – spojrzał na mnie wyczekująco, jednak wciąż nie przekroczył progu. – Chciałem zamienić z tobą dwa słowa…
– Idź sobie – warknęłam do mamy. – I zabierz tego laptopa – wycedziłam.
Mama zrezygnowana pokiwała głową. Podniosła się z krzesła, na którym siedziała, chwyciła czarną torbę i wyszła, nawet nie pożegnawszy się z Adamem.
Gdy w drzwiach mijała Daniela, uważnie zlustrowała go wzrokiem.
Byłam pewna, że po powrocie do domu zrelacjonuje wszystko Biance i Andrew… Młody, przystojny, w drogim garniturze… Nie mogłam się doczekać ich komentarzy na ten temat.
Chłopak wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Z jednej strony wcale nie chciałam go widzieć, z drugiej jednak wybawił mnie przed dalszą rozmową z matką. No i to on załatwił Adamowi pobyt w szpitalu… Raczej nie miałam większego wyboru i musiałam znieść jego obecność.
Był też moim szefem…
Cholera, nie mogłam mu nawet odpyskować!
– Jak się czuje Adam? – spytał, robiąc krok w stronę łóżka.
– Lekarz powiedział, że lepiej. Ma niższą temperaturę – mruknęłam.
Podniosłam się z łóżka. Chwyciłam leżącą w łóżeczku pieluchę z zamiarem przebrania małego. Musiałam robić cokolwiek ze swoimi rękoma, zająć się czymś, żeby tylko na patrzeć na Daniela.
Czułam się z okropnie z tym, że miał rację. Nie mogłam nawet spojrzeć mu w oczy…
Chłopak podszedł do łóżka. Na powitanie pogłaskał Adama po głowie. Kątem oka widziałam, że uśmiechnął się do małego. Adam w ramach „rekompensaty” zacisnął malutką dłoń na palcu Daniela, który akurat udało mu się złapać.
– Nie powinien pan być na uczelni? – spytałam sztywno, ściągając mokrą pieluszkę z pupy Adama.
– Prosiłem, żebyś mówiła mi po imieniu… – westchnął. – Mam trochę czasu przed zajęciami. Chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku… Ciocia Brittany też nie zniosłaby braku informacji – zaśmiał się przy ostatnim zdaniu, ale szybko spoważniał, ciężko wzdychając. – Chciałem też cię przeprosić.
Na małą chwilę podniosłam na niego wzrok. Chyba nie mówił poważnie, choć tak wyglądał…
– Nie powinienem tego wszystkiego mówić. Nie mam prawa…
– Miałeś rację – przerwałam mu, ponownie spuszczając wzrok. Po dłuższej chwili ciszy, spowodowanej pewnie jego szokiem, zbolałym tonem dodałam: – Miałeś rację… Co do domu, Andrew… To nie jest dobre dla Adama i dlatego zachorował… Ja też nie jestem dobra… W tym – wymownie wskazałam ręką na małego.
Chłopak usiadł na krześle, które kilka minut temu zajmowała mama. Chwycił moją drżącą dłoń, uniemożliwiając tym samym dalsze zapinanie świeżej pieluchy na Adamie.
Usiłowałam zabrać rękę, jednocześnie powstrzymując łzy. Kiedy myślałam o tym wszystkim w nocy, to wcale nie było aż takie okropne… Wypowiedzenie tego na głos to była inna sprawa…
– Amelio, spójrz na mnie… – poprosił cicho, a gdy nie posłuchałam, potrząsnął lekko moją ręką. – Spójrz na mnie – powtórzył. – To, jak jest w twoim domu, to nie twoja wina. To znaczy… Nie jesteś jedyną osobą, która na to pracuje, więc… Masz mamę, tak? Mieszka z tobą dorosła siostra i ten… Mężczyzna… – zaczął, gdy podniosłam na niego wzrok, a słowo „mężczyzna” jakby ciężko przeszło mu przez gardło. – To wszystko nie leży na twojej głowie. I nie powinno na niej być.
Słuchałam go w osłupieniu. Mówił dokładnie to samo, co ja przez ostatnie miesiące, z tą różnicą, że ubierał to w ładniejsze słowa i nie używał przy tym przekleństw.
Przemawiało to do mnie.
On do mnie przemawiał.
– Musisz wziąć się w garść, uspokoić… I zająć małym. I moją ciotką – dodał z uśmiechem. – Ona cię uwielbia!
– Jasne… – mruknęłam z przekąsem.
Że niby pani starsza mnie lubiła? Chyba mocno gnębić…
– Naprawdę! Powiedziała, że jeśli cię zwolnię, wyrzuci mnie z domu, więc… Lepiej nie odchodź z pracy, bo chcę skończyć studia – powiedział, puszczając do mnie oczko, po czym ponownie spoważniał. – Amelio… Nie jesteś złą matką. Spójrz tylko na Adama… To śliczny, słodki maluch. Potrzebuje cię, kocha cię. Uśmiecha się do ciebie… Nie uśmiechałby się, gdybyś była złą matką.
Adam wierzgał nóżkami. Naprawdę się uśmiechał. Momentami trudno było określić, czy patrzy za mnie, czy gdzieś w przestrzeń nade mną, ale Daniel miał rację. Uśmiechał się.
Pierwszy raz od jego narodzin patrzyłam na niego i nie czułam ani krzty obrzydzenia. Pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że naprawdę jestem jego matką, że jestem mu potrzebna. Że być może mnie kocha… Że może ja, w głębi duszy, też go kocham.

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 5

Kochani!
Powracam po przerwie ;)
Niestety mój komputer zbuntował się i umarł... W oczekiwaniu na nowy sprzęt nie miałam dostępu do Internetu, a co za tym idzie, to blogów!
Obiecuję, że nadrobię wszystkie zaległości u Was, dajcie mi tylko troszkę czasu ;)


„Troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka.”
~Karol Wojtyła

Panna Foster jednym krzykiem ściągnęła na dół wnuka swojej siostry, po czym kazała mu zawieźć mnie do domu. Zdziwiony chłopak nie oponował – chwilę później już siedziałam na przednim siedzeniu pasażera w jego czarnego volkswagena.
Myśli tłoczyły się w mojej głowie. Dlaczego Bianca zadzwoniła akurat do mnie!? Przecież nie miałam pojęcia o dzieciach! Skoro ona nie potrafiła pomóc Adamowi, to ja tym bardziej nie mogłam nic zdziałać. Mogła zadzwonić do mamy, ona na pewno wiedziałaby co zrobić!
Wypadłam jak oparzona z samochodu, gdy tylko pan Foster zatrzymał się pod wskazaną przeze mnie starą kamienicą. Pobiegłam do klatki schodowej, nawet nie zwracając uwagi na prośby Daniela, żebym zaczekała.
Na co miałam czekać!?
W domu jak zwykle panował nieznośny zaduch i okropny hałas. Do tego dochodził przeszywający chłód – kilka dni temu odłączono nam ogrzewanie, a Andrew nie spieszył się ze spłaceniem długów. W wejściu stał ogromny worek ze śmieciami, które prawdopodobnie miałam wynieść po powrocie z pracy.
Bianca chodziła w kółko pokoju, który w istocie po części był salonem, po części jadalnią, ale także sypialnią mamy. Andrew, rozłożony na kanapie niczym pan świata, beznamiętnie przerzucał kanały, krzywiąc się za każdym razem, gdy tylko na ekranie telewizora pojawiała się kolejna opera mydlana.
– Nareszcie! – krzyknęła moja siostra, zatrzymując się na chwilę. – Nie wiem, co się dzieje… On wciąż płacze…
Stałam jak wryta w drzwiach, wciąż nie mogąc pojąć, co się właściwie dzieje w domu. Leżący w łóżeczku Adam zanosił się płaczem i dusił od kaszlu, a oni nic nie robili, by mu pomóc!
– Amelio…?
Obróciłam się. W drzwiach od mieszkania, których jeszcze nie zamknęłam, stał pan Foster. Jednym spojrzeniem omiótł mały korytarz i duży pokój, przy którym stałam. Poczułam, że się rumienię. Ten okropny zaduch, bałagan i hałas musiały do odrzucić. W końcu sam żył w niemal królewskich warunkach… Było mi wstyd.
Jednak na twarzy pana Fostera nie pojawiło się obrzydzenie, którego się spodziewałam. Przez jego oblicze nie przemknął nawet cień emocji. Gdy bez słowa odeszłam w stronę swojego pokoju, zdecydowanie ruszył za mną.
Adam leżał w łóżeczku. Bezbronny, czerwony od płaczu, kaszląc i wierzgając nóżkami. Białe body, na których miał jedynie brązowe rajstopki w misie, były brudne i mokre, jakby malcowi niedawno się ulało.
Nie zastanawiając się ani chwili, wzięłam malca na ręce i przytuliłam do siebie, chcąc go uspokoić. Kilka razy wyszeptałam coś w stylu „csii, już dobrze”, jak zwykle robiła to mama, jednak Adam nie uciszył się nawet na chwilę.
– Jak już go uspokoisz wynieś śmieci i kup mleko! – krzyknął Andrew, który właśnie podniósł się w kanapy i skierował do kuchni.
Pan Foster nie kątem oka spojrzał w stronę, z której dobiegał głos narzeczonego mojej siostry, jednak nie odwrócił się. Mogłam przysiąc, że teraz na jego twarzy na chwilę zagościło lekkie obrzydzenie.
– Dlaczego płaczesz…? Przestań płakać… – szepnęłam, bujając w ramionach malca.
Oczy naszły mi łzami, zupełnie, jakby cierpienie Adama przechodziło na mnie. Bezsilność mnie dobijała.
Pan Foster podszedł do mnie i przyłożył dłoń do skroni Adama.
– Ma gorączkę…
– Ryczy cały dzień, to się zgrzał! – warknął Andrew, stając w drzwiach do mojego pokoju.
Stojący obok mnie chłopak zacisnął zęby i zamknął na chwilę oczy, oddychając głęboko, jakby hamował się przed skomentowaniem słów mojego przyszłego szwagra. Po krótkiej chwili spojrzał na mnie i, pogłaskawszy kaszlącego Adama po główce, westchnął ciężko.
Gdy Andrew wrócił do dużego pokoju, pan Foster spojrzał na mnie.
– Nie mówiłaś, że masz dziecko – westchnął.
– Nie pytał pan – odparowałam, siadając na łóżku.
– Mam na imię Daniel – powiedział spokojnie, podchodząc do mnie. – Powinnaś zabrać go do lekarza.
Odwróciłam wzrok, wciąż lekko kołysząc Adama, który jakby zaczynał się uspakajać (lub po prostu nie miał już sił na dalszy płacz).
Nie mogłam zabrać małego do lekarza. Żaden pracownik służby zdrowia nie przyjąłby nas, bo ani ja, ani Adam nie byliśmy ubezpieczeni, a nie stać mnie było na prywatne wizyty.
– To akurat nie jest problem – powiedział Daniel, gdy wspomniałam o braku ubezpieczenia. – Po prostu spakuj małego. Zawiozę was…
Spojrzałam na chłopaka. Wyglądał, jakby mówił poważnie.
Wzrokiem odnalazłam stojącą w korytarzu Biancę. Płakała, opierając się o futrynę. Pokiwała zachęcająco głową, widząc, że nie mam pojęcia, co zrobić.

Adam całkowicie uspokoił się dopiero w samochodzie. Zasnął w połowie drogi do szpitala Mount Auburn.
Zbudowany z czerwonej cegły i szkła, otoczony liczną zielenią budynek trochę mnie przerażał. Nie licząc porodu, nigdy nie byłam w szpitalu. Kojarzyły mi się one z umieralnią, jednym, wielkim biurokratycznym bałaganem i wrednymi pielęgniarkami. Właściwie, unikałam nawet przychodni…
Nie zwracałam większej uwagi na wnętrze, gdy Daniel, niosąc nosidełko ze śpiącym Adamem, prowadził mnie do rejestracji. Stojąca za ladą ciemnoskóra kobieta uśmiechnęła się i przywitała nas wyuczoną regułką.
– Witam… Szukam Carli Martinez – powiedział Daniel, z uśmiechem opierając się o biurko. – To pilne… Proszę powiedzieć, że przyszedł Daniel Foster.
Kobieta podniosła białą słuchawkę stacjonarnego telefonu i wykręciła jakiś wyjątkowo krótki numer. Poinformowała osobę po drugiej stronie o przybyciu Daniela, po czym przekazała nam, że rzekoma Carla zaraz przyjdzie i gestem zaprosiła nas na plastikowe krzesełka.
Adam kilka razy zakaszlał, gdy Daniel stawiał nosidełko na krześle. Obudził się z płaczem, zupełnie jak w nocy. Trzęsącymi się rękoma wyciągnęłam go, rozpięłam jego błękitną kurteczkę i przytuliłam malca do siebie.
– Daniel, kochanie! – niska, zgrabna latynoska w pielęgniarskim kitlu przywitała mojego towarzysza przyjaznym uściskiem i całusem w policzek. – Co cię tu sprowadza…? Mam nadzieję, że nie chodzi o ciocię… Już wolę ciebie widzieć chorego! – zaśmiała się.
– Hej – Daniel uśmiechnął się, odwzajemniając uścisk.
– Wyglądasz na zdrowego…
– Nie chodzi o mnie… – westchnął, lekkim skinięciem głowy wskazując na mnie i Adama. – Maluch ma gorączkę, kaszle… Nie wygląda to za dobrze.
Kobieta podeszła do mnie i przyłożyła Adamowi rękę do czoła. Po chwili pogłaskała go po policzku, a gdy maluch ponownie kilkakrotnie zakaszlał, odsunęła się.
– Poproszę doktora James’a, żeby natychmiast go obejrzał. Przyniosę papiery do wypełnienia… – powiedziała.
Daniel chwycił ją za rękę, gdy chciała odejść. Uśmiechnął się czarująco, a latynoska z udawaną dezaprobatą przewróciła oczami.
– Co znów…?
– Ogromna prośba… – powiedział chłopak, ściskając jej dłoń. – Na osobności…
Objął przewracającą oczami kobietę ramieniem, odprowadzając w stronę rejestracji. Posłał mi krótki uśmiech i puścił do mnie oczko.
– Niech James przyjmie tego ślicznego, płaczącego malucha – rzuciła Carla do kobiety w rejestracji, po czym pozwoliła Danielowi odciągnąć się na bok.

Siedziałam na kozetce, obserwując doktora w średnim wieku, który uważnie badał Adama. Podziwiałam go za to, że udało mu się zajrzeć mu do gardła mimo płaczu i zmierzyć temperaturę w miejscu, do którego ja w życiu nie wsadziłabym dziecku termometru. Osłuchiwał malca, mierzył puls, świecił małą latareczką w oczy i uszy. Zrobił mu chyba wszystkie możliwe badania, a wyniki zapisywał na karcie, którą przyniosła mu przyjaciółka Daniela.
Kilkanaście minut później leżałam w nowoczesnej, przytulnej sali, przytulając do siebie małego. Wpatrywałam się w stojące obok szpitalnego łóżka dziecięce łóżeczko, ocierając łzy.
Nie byłam pewna, dlaczego właściwie płakałam. Dłuższą chwilę tłumaczyłam to sobie hormonami i narkotykowym głodem, który powoli zaczynał we mnie uderzać.
Nie docierało do mnie, że Adam ma zapalenie płuc i musi zostać w szpitalu.
– Przecież czuł się dobrze… – jęknęłam, gdy Daniel przywiózł spakowaną przez Biancę torbę z ubrankami, mlekiem modyfikowanym i kilkoma ubraniami dla mnie.
– Ale teraz tak nie jest – westchnął, zamykając za sobą drzwi. – Podadzą mu leki i poczuje się lepiej.
– Dlaczego zachorował!?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – mruknął wymownie, odwracając się od szafki, na której postawił szarą torbę podróżną.
Podniosłam głowę, posyłając mu zdziwione spojrzenie.
– Amelio, byłem w twoim mieszkaniu… Nie wydaje mi się, żeby były to idealne warunki do prawidłowego rozwoju niemowlęcia! – wyrzucił chłopak z lekką złością.
Podniosłam się z łóżka. Położyłam małego do plastikowego kojca.
– Co!? – warknęłam ze złością, ignorując płaczącego Adama.
– Nieważne… – westchnął z rezygnacją.
Byłam wściekła. Znalazł się ten, który miał prawo oceniać to, jakie warunku do rozwoju ma moje dziecko!
– No słucham, znawco dzieci! – wycedziłam.
Daniel delikatnie przekrzywił głowę, lekko zmrużył oczy, zaciskając usta. W końcu nie wytrzymał mojego wyzywającego spojrzenia.
– W twoim domu jest zimno, śmierdzi wilgocią, jest brudno, a ten frajer od śmieci i mleka nie nadaje się do opieki nad dzieckiem – wyliczył na palcach. – Z drugiej strony mamy matkę, której nie zaniepokoił płacz i kaszel niespełna półrocznego dziecka, co, jak powiedziałaś lekarzowi, trwa od kilku nocy. Może to przemyślisz, kiedy pielęgniarka będzie pompowała antybiotyki w twojego syna, którego zresztą nie zabrałaś jeszcze na żadne szczepienie!

wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział 4


„Anioł nigdy nie upada. Diabeł upada tak nisko, że nigdy się nie podniesie. Człowiek upada i powstaje.”
~Fiodor Dostojewski

Po tygodniu przebywania dzień w dzień w domu panny Foster byłam nie tyle wyczerpana, co po prostu wynudzona. Gdy nadszedł piątek, po pracy nawet nie wróciłam do domu. Łapiąc pierwszy autobus jadący do centrum, wyłączyłam telefon i udałam się do Thomasa, gdzie już czekała na mnie Jessica.
Wielkim, naprawdę ogromnym plusem pracy u Fosterów był fakt, iż rzadko widywałam Adama i Andrew. Tylko późnymi wieczorami, gdy wracałam do domu po skończonej robocie i kilku godzinach bezcelowego włóczenia się po mieście, wysłuchiwałam tego, jaka jestem nieodpowiedzialna. Wówczas rozwścieczony narzeczony mojej siostry wciskał mi w ręce śmierdzącego malucha, któremu trzeba było zmienić pieluchę… Bardzo pocieszające było jednak to, że zazwyczaj było już tak późno, iż Adam po prostu zasypiał w czasie przewijania, a resztę wieczoru (lub raczej nocy) miałam dla siebie.
– Student prawa, hm? – mruknęła Jessica, zaciągając się skrętem, którego podał jej Thomas.
Pokiwałam głową, biorąc potężny łyk piwa. Streszczenie tygodnia u Fosterów nie zajęło mi zbyt dużo czasu, w końcu ile można było opowiadać o parzeniu herbaty, wykładaniu herbatników na porcelanowy talerzyk i gotowaniu obiadów, które i tak nigdy nie smakowały pannie Brittany.
Nic dziwnego, że Jess bardziej zainteresowała się Danielem.
– Do tego przystojny w sumie… – rzuciła rozmarzonym głosem, a Tom zaczepnie klepnął ją w nagie udo.
– Zajęty – ostrzegłam ze śmiechem.
– Skąd to niby wiesz? Mówiłaś, że rzadko bywa w tej chałupie – warknął Thomas z oburzeniem.
– Po prostu wiem – prychnęłam z ignorancją, a gdy Jessica uniosła lekko brwi, westchnęłam. – Starsza pani to straszna plotkara.
– Pewnie z tym rakiem czy innym skorupiakiem, którego hoduje, nie ma zbyt wiele do roboty.
Jessica zaciągnęła się skrętem, chichocząc z żartu swojego chłopaka. Ja spojrzałam na Thomasa z politowaniem. Pewnie jeszcze tydzień temu jego dowcip podziałałby na mnie tak, jak na Jess, ale teraz uznałam, że jest po prostu nie na miejscu. Panna Brittany była poważnie chora, ale to nie była jej wina! Poza tym nie użalała się nad sobą jak staruchy, które widziałam w domu opieki! Właściwie, gdybym poznała ją w innych okolicznościach pewnie nie wpadłabym na to, że jest chora… Zwróciłabym pewnie uwagę na brak włosów, ale pomyślałabym, że po prostu wyłysiała na starość…
– Jesteś żałosny – prychnęłam, podnosząc się z wygniecionego tapczanu. – Ciekawe czy byłoby ci tak do śmiechu, gdybyś to ty miał na dniach umrzeć! – wypaliłam, a gdy Thomas spojrzał na mnie z jeszcze większym rozbawieniem, odstawiłam butelkę na mocno ubrudzony stolik. – Nieważne. Zmywam się stąd.
Wciągnęłam przez głowę grubą, szarą bluzę z nadrukiem i chwyciłam swoje poobdzierane adidasy z targu. Kierując się do drzwi nawet nie zwróciłam większej uwagi na to, że Jess wciąż nie przestała chichotać. Thomas podniósł się z kanapy i podążył za mną do korytarza.
– I ciekawe dokąd pójdziesz… Do tego małego bękarta, żeby cię obrzygał? – zaszydził, gdy wrzucałam do torebki telefon.
– Zamknij się…
– Zawsze wiedziałem, że skończysz w pieluchach z niewiadomo czyim dzieckiem!
Zagotowało się we mnie. Miałam ochotę odwrócić się do tego szczyla, napluć mi w twarz i kopnąć go w jaja. Tak porządnie, żeby zwijał się z bólu przez najbliższe dni. Nie mam pojęcia, co się ze mną stało, ale zamiast tego po prostu odwróciłam się na pięcie i wyszłam…

Nigdy nie poznałam swojego ojca. Nic o nim nie wiem. Mama nie chciała o nim rozmawiać, zawsze gdy pytałam bardzo się denerwowała. Kiedyś usłyszałam, jak opowiadała swojej znajomej, że to przeze mnie jest sama, że gdybym się nie urodziła, to wciąż byłby przy niej. Wtedy dotarło do mnie, że ojciec zostawił ją, bo zaszła w ciążę.
Wtedy też zdałam sobie sprawę z tego, że faceci to dranie.
Pamiętam, że przed Andrew tylko jeden mężczyzna pojawiał się czasem w naszym domu. To był ojciec Bianci, Richard. Przyjeżdżał do nas raz w miesiącu, zabierał Biancę na lody i do McDonalda. Czasem przywoził mi czekoladę albo jakąś małą zabawkę. W końcu przestał się pojawiać. Po prostu zapadł się pod ziemię.
Siedziałam na łóżku przewijając Adama. Obserwowałam jego małe rączki, błądzące po pokoju szare oczka, słodkie usteczka, które co chwila otwierał i zamykał. Był całkiem nieszkodliwy kiedy nie płakał.
Zastanawiałam się, czy kiedy już padnie pytanie o jego ojca, będę potrafiła powiedzieć mu prawdę. „Tata? Nie znam… Zgwałcił mnie i zniknął”. Nawet w mojej głowie brzmiało to zbyt okrutnie.
– Jeśli do tego czasu z tobą wytrzymam, powiem ci, że twój tata mnie zostawił – rzuciłam cicho, zapinając pieluszkę. – Jak na kogoś, kto właśnie wydalił z siebie takie coś, masz spory brzuszek…
Adam uśmiechnął się, zupełnie jakby zrozumiał, co powiedziałam. A może tylko chciał dać mi do zrozumienia, że stać go na więcej?
Kichnął i zakaszlał kilkakrotnie. Zapięłam śpiocha, naciągnęłam na jego małe stópki skarpetki w kropki i zaniosłam go do łóżeczka po dziecku kuzynki Andrew. Oparłam się o szczebelki, wkładając maluchowi do buzi butelkę z mlekiem modyfikowanym.
– Może kiedyś nawet cię polubię – westchnęłam.

– Amelio? Amelio!
Gwałtownie podniosłam głowę z blatu kuchennej wysepki, rozglądając się wokół ze zdziwieniem. Nie miałam pojęcia, w którym momencie zasnęłam. Mój wzrok zatrzymał się na stojącym nade mną panu Danielu. Wpatrywał się we mnie z nieprzeniknioną miną, ale uniesiona brew dała mi do zrozumienia, że powinnam się wytłumaczyć.
– Przepraszam pana… Bardzo przepraszam… – jęknęłam, podnosząc się ze stołka.
– Dobrze się czujesz?
– Tak… Ja… Miałam ciężką noc – mruknęłam, przeczesując palcami włosy.
Drugą z rzędu, pomyślałam z goryczą. Przez cały weekend Adam nie dał mi zmrużyć oka. Budził się z przeraźliwym płaczem, a ja nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Mama i Bianca pracowały na nocne zmiany, a Andrew nie chciał mi pomóc. W końcu wyczerpany płaczem maluch zasypiał nad ranem, a Andrew stwierdzał, że mam ugotować obiad…
– Nie mam dziś zajęć… Może chcesz pojechać do domu? – spytał, wciąż przypatrując mi się uważnie.
– Nie, błagam nie! – jęknęłam nim zdążyłam ugryźć się w język.
Miałabym wrócić tam i znów wysłuchiwać krzyków, płaczu, marudzenia? Nie, to nie wchodziło w rachubę. Tego dnia dom Fosterów miał być moim azylem. Siłą by mnie z niego nie wyrzucił!
Szkoda tylko, że w tym „azylu” nie mogłam usiąść przy oknie, zapalić papierosa i popijać piwa… Lub położyć się w jednym z pięknie prezentujących się, sporych łóżek, które znajdowały się na piętrze, wcześniej łyknąwszy kilka tabletek nasennych za dużo.
– Zrobię obiad… – rzuciłam, szybko podnosząc się z krzesła i podchodząc do szafki, na której leżała kartka z instrukcjami dotyczącymi posiłków.
– Kawę.
– Słucham!?  – gwałtownie odwróciłam się do opartego o blat chłopaka.
– Zaparz kawę. Najlepiej podwójne espresso – powiedział, a gdy, wciąż nie rozumiejąc, zamrugałam, westchnął. – Dla siebie – dodał powoli.
Resztą dnia spędził na piętrze, prawdopodobnie w swoim pokoju, podczas gdy ja parzyłam herbatę, obserwowałam starszą panią i usiłowałam nie zasnąć na kanapie.
Przynajmniej było cicho…
Przynajmniej nie było Andrew...
Och, jak ja nienawidziłam tego gbura!
Po obiedzie, gdy Daniel wracał na piętro, a ja odprowadzałam go wzrokiem, panna Foster usiadła w fotelu pod oknem i, nakrywając się kocem, ciężko westchnęła. Właściwie sapnęła, co dało mi do zrozumienia, że, chcąc, nie chcąc, muszę na nią spojrzeć. Wiedziałam, że zapowiada to kolejną, jakże nudną i pełną wyrzutów, opowieść. Jedną z tych, które wcale mnie nie interesowały, ale musiałam ich słuchać.
– Mam nadzieję, że nie przyprowadzi dziś tu tej blond wywłoki… – powiedziała, poprawiając brązową chustę, którą zawiązywała co ranek na głowie.
Uniosłam brwi. Skinęłam powoli głową, odwracając wzrok w stronę regału z książkami. „Blond wywłoka” w czasie mojej pracy w tym domu weszła do środka tylko raz i właściwie przemknęła od razu na piętro, nawet nie zaszczycając panny Foster spojrzeniem.
Nawet ja wiedziałam, że wypadało się przywitać! W końcu właziła z buciorami do domu właśnie panny Foster…
– Nie mogę zrozumieć, co on w niej widzi! – rzuciła.
– Wie pani… Pewnie coś, skoro z nią jest – westchnęłam cicho.
– Ten chłopak zasługuje na znacznie więcej…
Machnęła ręką i znów zaczęła marudzić, opowiadać o tym, jak bardzo nieodpowiednia dla Daniela jest Dominique. Ziewnęłam. Z opowieści panny Foster wynikało, że „blond wywłoka” poszłaby do łóżka z każdym, a przy Danielu trzymało ją jego przyszłe wykształcenie i wizja bogatej przyszłości. Przytakiwałam starszej pani, ale w końcu przestałam jej słuchać.
Dominique nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Wprawdzie nie zamieniłam z nią ani słowa, ale, gdy tylko przekroczyła próg domu, wydała mi się zadufana w sobie, sztywna i… Pusta.
I na tym skończyła się moja ocena, bo zdałam sobie sprawę z tego, że w głębi duszy przyznałam rację pannie Brittany. Nigdy nie lubiłam tego robić, więc postanowiłam zostawić temat Dominique i wrócić do salonu.
Kilka minut później monolog panny Brittany przerwał sygnał mojego telefonu. Bez wahania odebrałam, dziękując w myślach osobie, która właśnie dzwoniła.
– Musisz wrócić do domu. Natychmiast! – piszczała Bianca do słuchawki.
W tle słyszałam przeraźliwy płacz Adama, krzyki Andrew, którego miałam ochotę wyciągnąć przez słuchawkę i skopać… Naprawdę mocno pragnęłam, by dało się to zrobić.
– Jestem w pracy – rzuciłam sucho.
– Ale… Musisz tu przyjechać! – pisnęła jeszcze głośniej, a głos jej się załamał. – On ciągle płacze, kaszle, robi się siny i chyba ma gorączkę! Nie wiem, co robić!
– A ja mam wiedzieć!? – warknęłam, podnosząc się z kanapy.
Rozłączyłam się. Opuściłam rękę i zaczęłam tępo wpatrywać się w poobijany telefon.
Wciąż słyszałam płacz Adama. Przeszywający, głośny, ściskający za serce. Oczami wyobraźni widziałam, jak maluch leży w łóżeczku, płacze i robi się siny.
Zrobiło mi się słabo.
– W porządku, Amelio? – spytała panna Foster, przyglądając mi się uważnie.
Pokręciłam głową. Powoli usiadłam na kanapie. 

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział 3

Przez sesję nie mam totalnie na nic czasu... Egzamin za egzaminem, mnóstwo nauki, zero przyjemności... Z okazji zdanego dziś egzaminu z matematyki postanowiłam zrobić sobie jednak chwilę przerwy ;) I jest nowy rozdział.
Naprawdę baaaaaardzo Was przepraszam za to, że ostatnio nie czytam żadnych rozdziałów! Informujcie mnie wciąż, obiecuję, że nadrobię jak tylko znajdę czas! ;)


Prawdziwa siła człowieka tkwi nie w uniesieniach, lecz w niewzruszonym spokoju.”
Lew Tołstoj
– Za głośno mieszasz herbatę, moja droga.
Zastygłam w bezruchu, a brzdęk obijanej się o wnętrze szklanki łyżeczki ucichł. Podniosłam wzrok na siedzącego w fotelu pana Daniela, który, wciąż pogrążony w lekturze jakiejś wyjątkowo grubej książki, zdawał się nie zwracać uwagi na to, co dzieje się w salonie.
Pierwszy dzień był sprawdzianem. Miałam grzecznie wysłuchać poleceń, zaleceń, zasad, nakazów i zakazów, a potem stosować się do nich, by starsza pani mogła powiedzieć panu Fosterowi czy się nadaję. Szło mi całkiem nieźle, naprawdę tak uważam. Po prostu ta bledziutka kobitka zaczęła czepiać się wszystkiego i o wszystko!
Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić. Odłożyłam łyżeczkę na podstawek porcelanowej filiżanki z kwiatowym wzorem i wymusiłam uśmiech.
Pani starsza podniosła filiżankę i przytknęła do ust. Kątem oka zauważyłam, że pan Daniel podniósł wzrok znad książki.
– Zimna, za słodka.
Poczułam, jak się we mnie gotuje. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę, zacznę krzyczeć i przeklinać. Jak można być tak marudnym!?
Chyba wolałabym zmieniać pieluchy jakiemuś warzywu niż wysłuchiwać tej wstrętnej, starej wiedźmy.
– Ciociu, chyba trochę przesadzasz – mruknął chłopak, opuszczając wzrok. – Amelia się stara. Prawda, Amelio?
– Już nie… – mruknęłam do siebie.
Pani Brittany, siedząca naprzeciw mnie, nie usłyszała, co powiedziałam. Po cichu odstawiła filiżankę i powoli odwróciła głowę, krzywiąc się przy tym, jakby każdy ruch sprawiał jej ból. Pan Daniel z kolei odłożył książkę na drewniany, rzeźbiony stoliczek i podniósł się z ciężkim westchnięciem.
– Amelio, proszę na słowo.
Jęknęłam, zamykając oczy. Podnosząc się z kanapy zastanawiałam się tylko, czy zapłacą mi za te kilka godzin męczarni. Powinni – nie gotowałam zupy jarzynowej i nie parzyłam herbatki dla przyjemności.
Trochę szkoda mi było stracić tę pracę jeszcze zanim ją tak naprawdę zaczęłam. Z porannej rozmowy z panem Fosterem wynikało, że będzie mi nieźle płacił. Sam w sumie nie wymagał ode mnie wiele, ale wszystko zależało od zachcianek babki.
Weszłam do kuchni. Oddychałam głęboko, starając się uspokoić i wyciszyć, ale jednocześnie w głowie układałam wiązankę, jaką miałam zamiar sprezentować Jessice za to, że mnie wciągnęła w tą paranoję.
– Nie daj sobie wejść na głowę.
Zszokowana aż otworzyłam usta. Nie miałam pojęcia, co się właściwie stało. Miał mnie wywalić, pożegnać się!
Stał przy kuchennej wysepce, opierając się o wyczyszczoną na wysoki połysk kuchenkę indukcyjną. Wciąż z obojętnym wyrazem twarzy, z nieco smutnym spojrzeniem chwycił ścierkę i przetarł blat, na którym wcześniej rozlałam wodę. Nie był zły, a przynajmniej nie wyglądał, jakby miał mnie wyrzucić z hukiem.
Zamknęłam usta, ale nie oderwałam od niego wzroku.
– Musisz pokazać cioci Brittany, że masz swoje zdanie i nie dasz sobą pomiatać. Inaczej nie będzie cię szanować i zrobi ci tu piekło – dodał przyciszonym głosem.
– To starsza pani w ogóle kogoś szanuje? – wypaliłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. – Przepraszam – dodałam szybko.
– Panna – mruknął, nie zwracając uwagi na moje ostatnie słowo, a gdy posłałam mu zdziwione spojrzenie, westchnął. – Ciocia jest panną. Lubi, gdy ludzie się tak do niej zwracają – wyjaśnił. – W kredensie w salonie jest dzbanuszek z podgrzewaczem. W nim możesz zaparzyć cioci większą ilość herbaty. Earl Grey, trzy torebki do dzbanka, dwie i pół łyżeczki cukru.
– Ee… Mam robić notatki? – spytałam, zamrugawszy gwałtownie.
– Możesz – powiedział.
Usiadłam na kuchennym krześle, chwytając leżący na blacie notes i długopis. Pan Foster zaczął mówić o wszystkich przyzwyczajeniach jego ciotki, o tym co i o której powinnam jej podać na podwieczorek, o której kładzie się na drzemkę, jakie jada drugie śniadanie. Słuchałam go uważnie, ale żadne z jego słów nie znalazło dla siebie miejsca w mojej głowie. Wpatrywałam się w to, jak porusza ustami, wsłuchiwałam w ten spokojny, przyciszony ton i byłam pełna podziwu. Wydawał się najspokojniejszą osobą, jaką w życiu spotkałam. Znosił to wszystko, o czym mówił, spełniał te wszystkie zachcianki panny Brittany… Nawet ja zdawałam się nie działać mu na nerwy.
Skąd się biorą tacy ludzie!?
Ja nie wytrzymałabym jednej doby w takim nastawieniu do świata, jakie on miał. Po prostu nie.
– Amelio?
Zamrugałam gwałtownie, ocknąwszy się z zamyślenia. Odruchowo spojrzałam na notes, w którym na białej kartce widniało tylko słowo „spokój”. Szybko zamalowałam je bezkształtnymi bazgrołami, czując, że się rumienię. Po co w ogóle brałam do ręki długopis!? Przecież wiedziałam, że nic nie zanotuję!
– Przepraszam… – mruknęłam, wyrywając porysowaną kartkę.
– Nie szkodzi, wydrukuję ci to i powieszę na lodówce – rzucił bez emocji, po czym wyszedł z kuchni.

Powrót do domu okazał się cięższy, niż sądziłam. Cieszyłam się, wychodząc z posiadłości panny Brittany, ale już w autobusie dopadła mnie myśl, że w domu przecież nie czeka na mnie nic lepszego. Wciąż płaczący Adam, wrzeszczący Andrew, przytakująca mu Bianca… Mama pewnie kolejny dzień z rzędu została na nadgodzinach w jednej z trzech kawiarni, w których pracowała na czarno, by związać koniec z końcem.
Przejeżdżając koło swojego starego liceum pomyślałam, że mogłabym nie wrócić na noc. Wyciągnęłabym Jessicę do jakiegoś klubu albo została na noc u niej. Może opowiedziałabym jej o swoim pierwszym dniu u Fosterów, może po kilku głębszych wysłuchałaby mnie i nawet zrozumiała. Natychmiast jednak przypomniałam sobie, że jest środek tygodnia – Jess wciąż chodziła do liceum. Jej mama prędzej wydłubałaby mi oczy, niż pozwoliła wyciągnąć Jessicę na popijawę.
Tak jak się spodziewałam, w domu znów był ogromny hałas. Krzyk Adama, odór brudnych pieluch i rozgłoszony telewizor zniechęciły mnie do wejścia. Tuż przy frontowych drzwiach stał wielki worek z odpadami, prawdopodobnie czekający na wyniesienie właśnie przeze mnie. Nie zauważyłam butów mamy, ale prawie przewróciłam się o czarne adidasy Andrew. Ostatecznie postanowiłam przemknąć niezauważona do pokoju, zaszyć się pod kołdrą ze słuchawkami w uszach.
Zanim jednak wskoczyłam do łóżka wydobyłam spod mocno sfatygowanego materaca małe pudełeczko z tabletkami na uspokojenie, które lekarz przepisał mi po porodzie. Dawały niezłego kopa, zwłaszcza łykane po kilka sztuk…

Starsza pani siedziała w swoim fotelu. Na stoliku obok znajdował się dzbanuszek z herbatą, czysta filiżanka, pudełko z higienicznymi chusteczkami i talerzyk z maślanymi ciastkami. Nic nie stało tak, jak to zostawiłam – wszystko zostało przesunięte, obrócone, wyrównane. Jak od linijki. Nawet polarowy koc, który leżał na kolanach panny Brittany nie był luźno położony, lecz równo złożony.
Wszystko było idealnie prosto.
Panna Brittany całe przedpołudnie czytała książkę. Grube romansidło w twardej oprawie, którego wytarte rogi sprawiały, że odnosiłam wrażenie, iż czytane było bardzo często.
– Chcesz też poczytać? – spytała kobieta, gdy usiadłam na kanapie zaraz po tym, jak posprzątałam po obiedzie.
W życiu nie przeczytałam ani jednej książki, nie licząc ilustrowanego „Króla Lwa” i „Pięknej i Bestii”. Ale to było gdy miałam dziewięć lat i każdy to znał, a my nie mieliśmy w domu odtwarzacza VHS. Chcąc, nie chcąc, musiałam to przeczytać.
Następną książką, jaką chwyciłam do ręki było „Romeo i Julia”. Wówczas miałam piętnaście lat i byłam pod wrażeniem tego, w jaki sposób polonistka opowiadała o tej historii. Zapowiadało się na naprawdę piękną historię o miłości na dobre i na złe… Po lekcjach zajrzałam nawet do biblioteki i wypożyczyłam jakieś stare wydanie. Niestety, w domu zapomniałam wyciągnąć książki z torby i następnego dnia wypadła mi na korytarzu przy kolegach z klasy. To było tak śmieszne, że odechciało mi się czytać.
Chyba nawet nie oddałam jej z powrotem do biblioteki…
Pokręciłam głową, a panna Brittany lekko wzruszyła ramionami i wróciła do powieści.
Drzwi frontowe otworzyły się, a na korytarzu rozległy się kroki. Natychmiast spojrzałam na tarczę wielkiego, stojącego zegara – na pana Daniela było znacznie za wcześnie.
Panna Brittany zamknęła książkę, wsadzając palec między strony, które właśnie czytała. Posłała mi wyczekujące spojrzenie, więc podniosłam się z kanapy, ale nie zdążyłam zrobić kroku, bo do salonu wszedł ubrany w garnitur pan Foster.
– Przyjechałem się przebrać – oświadczył spokojnie.
Podszedł do fotela ciotki i pochylił się, by czule ucałować ją w policzek na powitanie, podczas gdy ja lustrowałam go uważnie spojrzeniem.
W moim świecie mężczyźni nie nosili garniturów, nie szanowali starszych, a już na pewno nie okazywali im czułości. Musiałam przyznać, że takie zachowanie było naprawdę imponujące, a pan Foster prezentował się w garniturze nienagannie. Idealnie.
Jak wszystko w świecie panny Foster.
– Skończyłem na dziś zajęcia. Podrzucę Dominique na zdjęcia i szybko wrócę – powiedział do ciotki, po czym opuścił salon, nawet nie zaszczyciwszy mnie spojrzeniem.
Panna Brittany odczekała, aż kroki wnuka jej siostry ucichną na piętrze, po czym szybko podniosła się z fotela i podeszła do okna.
– Znów ta wywłoka… – wysyczała do siebie, wypatrując czegoś na ulicy. – Nie wiem, co Daniel w niej widzi… No chodź tu! – ze zniecierpliwieniem machnęła na mnie ręką, a ja natychmiast zbliżyłam się o kilka kroków.
Na podjeździe stał czarny, wyjątkowo zadbany volkswagen, o którego opierała się wysoka, szczupła blondynka o jasnej karnacji. Już z daleka widać było, że nie szczędzi sobie makijażu, a pieniądze, które zostawiała u fryzjera, kosmetyczki i w butikach musiały sumować się w kolosalne liczby. Jednego nie można było jej odmówić…
– Jest ładna – rzuciłam cicho.
– Jest pusta – prychnęła ciotka Brittany.
Lekko wzruszyłam ramionami. Może i była, może nie. Szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to. Dopóki nie wchodziła mi w drogę mogła sobie być jakakolwiek chciała…
– Serio, ciociu?
Podskoczyłam, odwracając się w stronę wejścia do salonu. Pan Foster przyglądał się nam z dezaprobatą, ale mogłam przysiąc, że przez jego oblicze przemknął cień rozbawienia.
– Nie musisz oglądać Dominique przez okno. Mogę zaprosić ją do środka – powiedział spokojnie, a gdy panna Brittany skrzywiła się pokręcił głową z niedowierzaniem i wrócił na korytarz. – I nie myśl, że cię nie widać przez te firany! – krzyknął na pożegnanie, a potem usłyszałyśmy już tylko trzaśnięcie drzwiami.